W październiku nie brakowało wszelakich wrażeń, szczególnie czytelniczych, ale z tych wszystkich targów, cichych czytań, filmów, seriali, lekcji niemieckiego, pracy i tuzina innych zajęć wyszło jednak, że tempo mojego miesięcznego czytania fatalnie spadło. Może i obłożyłam się książkami, ale mało ich przeczytałam. Dlatego postanowienie na listopad (który już na dobre zagościł...): czytać więcej i więcej o książkach pisać!
Postanowiłam, że na dobre zajmę się badaniem przekładów Północy i południa Elizabeth Gaskell, a żeby nie być gołosłowną, najpierw powieść przeczytałam, a potem zajęłam się analizowaniem pierwszych rozdziałów w tłumaczeniu w porównaniu z oryginałem. Oprócz tego czytałam Trzy po trzydzieści trzy znanych profesorów polonistyki - o tym muszę koniecznie wkrótce napisać - i kończę Siłę niższą Marty Kisiel, a potem ostrzę zęby na cały stos potargowych nowości! Co jeszcze się działo oprócz Slayersów, o których pisałam poprzednim razem i Wiedźmina 3, którego jeszcze nie przeszłam?
Bridget Jones 3 (2016)
Czytałam tylko pierwszą część Bridget, a to i tak z opóźnieniem, do tej pory mi się przypomina, jak moja mama porykiwała ze śmiechu przy czytaniu, ale odganiała mnie, bo "to dla dorosłych". Wielokrotne oglądanie kultowej jedynki pamiętam aż za dobrze. Jak brytofilka może nie kochać Bridget, skoro baba ma swojego własnego pana Darcy'ego, którego na dodatek gra Colin Firth, ten sam, który wskakiwał do stawu w według wielu najlepszej ekranizacji Dumy i uprzedzenia? To nie zbieg okoliczności, to zachwyt Helen Fielding i jej fanek doprowadził do tego wyboru. Długo zajęło, zanim udało się umówić z moimi kochanymi anglistkami, ale było warto i innego seansu sobie nie wyobrażam. Poszłyśmy we cztery do kina, naprędce wymieniwszy najświeższe historie z życia i wyściskawszy mocno, a potem zaśmiewałyśmy się, wzdychałyśmy, wierciłyśmy, płakałyśmy i opluwałyśmy ze śmiechu w ostatnim rzędzie. O dziwo, trzecia część Bridget Jones jest naprawdę trafiona. Bawi tam, gdzie ma bawić, jest równie uroczo żenująca i nierealna, jak część pierwsza, a wybór amantów jest idealny. Nic, tylko oglądać!
Doktor Strange (2016)
Nie wiem jak u Was, ale u mnie primaaprilisowa nazwa Doktor Dziwago przyjęła się wyśmienicie. Już pierwszego dnia po premierze byłam w IMAXie i dziwnego doktora uniwersum Marvela oglądałam w jedynym słusznym 3D. Nie będę się rozpisywać, bo możecie zajrzeć do Ryby, żeby poczytać o filmie, ale oglądało się cudownie. Co prawda według mnie można by tę historię wydłużyć, nadać głębi czarnym charakterom, pokazać więcej z drogi doktora ku mistycznej magii, nie wszystko było idealne, ale Benedykt zagrał brawurowo, jego strój to majstersztyk, efekty specjalne robią incepcję w mózgu, a Mads mimo miniaturowego pola do popisu, wycisnął z siebie całkiem sporo - mówię tu o scenie z kajdanami. Jeśli w następnym Thorze pokażą Cumberbatcha z Hiddlestonem na jednym ekranie, mogę umrzeć szczęśliwa.
Skazani na Shawshank (1994)
Wzeszłym miesiącu odświeżyliśmy sobie też jeden z najwybitniejszych filmów, jakie było mi dane oglądać. Historia może nie wskazuje na coś, co trafiałoby w moje zainteresowania, ale jest tak opowiedziana, że nie można wobec niej przejść obojętnie. Skazani... to klasa sama w sobie: to, co ze Stephena Kinga najlepsze, wyśmienite aktorstwo, idealne stopniowanie akcji. Ten film umiejętnie angażuje widza, wciąga go wprost do głów obserwowanych więźniów i wywołuje prawdziwe emocje. Słowa "prawdziwe" używam to specjalnie, bo w tym miesiącu skończyłam wreszcie oglądać Orange is the New Black i mimo sporego hype'u wokół tytułu, średnio do mnie przemówiły w większości stereotypowe bohaterki i pozorne wzruszenia, które oferował serial z fantastycznym intro - głosem Reginy Spektor i zbliżeniami na twarze kobiet różnych ras.
Yuri!!! on Ice (2016-)
Zarzekam się ciągle, że anime już mnie tak nie kręci, jak w liceum, nie poświęcam każdej wolnej chwili na oglądanie, nie znam nowych serii, ale jak ktoś raz zajrzy na Tumblera, to rzadko kiedy wyjdzie jako normalna osoba. Ostatnio weszłam, zobaczyłam opening do anime o łyżwiarzach figurowych i mnie zgniotło. To najlepiej wykonany opening, jaki widziałam, a w samym serialu co odcinek są sekwencje tańca na lodzie, które są absolutnie fantastycznie animowane. Z tego, co słyszałam, to Japończycy postanowili przypomnieć sobie swojego łyżwiarza Yuzuru Hanyu, którym inspirowany jest główny bohater, a przy okazji odkurzyć uwielbienie tłumów to ikony Jewgienija Pluszczenki, więc stworzyli mocno nakierowany na fujoshi animiec o japońskim i rosyjskim Yurim. Bo Japonia. Patrząc po szumie, jaki zrobił się w internecie i po tym, że zaczęłam wyczekiwać z utęsknieniem kolejnych odcinków, nieźle im wyszło.
Gamescape
Jakbyście kiedyś chcieli się wybrać do Escape Roomu w Krakowie, to polecam Zamek Draculi w Gamescape na Dietla. Są niespodzianki, trumny, szkielety, portrety przodków i całe mnóstwo nietoperzy. Wyszliśmy na dwie minuty przed czasem, idealnie!
Do tego wszystkiego dochodzą liczne przebieranki, zarówno do pracy (gdzie zgarnęłam jedną z nagród za strój), jak i w knajpie (Hex urządził fantastyczną imprezę haloweenową, gdzie prawie każdy był przebrany!). Jak zwykle przywdziałam mój standardowy strój steampunkowy, bo cóż innego, nic więcej nie mam. Trzeba by coś z tym zrobić...
To wszystko w podsumowaniu października, wyczekujcie kolejnych wpisów o książkach. A w połowie miesiąca... konkurs!