Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 29 stycznia 2017

KOMIKS#9: Studium w komiksie. Mangowy Sherlock i czwarty sezon

W oczekiwaniu na premiery kolejnych odcinków czwartego sezonu Sherlocka sięgnęłam po nabytek jeszcze z zeszłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Imię najsłynniejszego i najbardziej pożądanego chyba detektywa na świecie pięknie się mieni srebrem na okładce, a sportretowanie Benedicta Cumberbatcha i Martina Freemana jest tak akuratne, że ręce aż samo się wyciągało na stoisku z mangami. Dla samych rysunków warto przejrzeć ten komiks, ale czy warto kupować kolejne tomy? To już zależy, jak wielkimi psychofanami serialu/Cumberbatcha jesteśmy.

Osobiście mogę się pochwalić wieloma drobiazgami sherlockowymi, kiedyś rozklejałam z sherlockistkami plakaty po Krakowie, wandalizowałam uniwersytet serialowymi wlepkami, dwa razy rozbijałam się po muzeum londyńskim na Baker Street, co roku dostaję od pewnego bardzo kochanego Anglika kalendarze z Sherlockiem, próbowałam swego czasu nawet porównywać odcinki z oryginalnymi opowiadaniami, którymi były zainspirowane, ale na jednym wpisie poprzestałam. Manga jest tylko kolejnym fantem do kolekcji. Szkoda tylko, że czwarty sezon tak zawiódł... Ale wróćmy do komiksu.

Caption: BRAZZERS


Co to w ogóle jest za twór? Mówiąc wprost, to dokładna do bólu adaptacja pierwszego odcinka Sherlocka. Dlatego wśród autorów, oprócz japońskiego rysownika podpisującego się imieniem Jay, znajdziemy scenarzystów Stevena Moffata i Marka Gatissa. Innymi słowy, to po prostu doujinshi, któremu dano zielone światło i zostało wydane jako oficjalny kawałek sherlockowej franczyzy. Komiks jest dosłownie przekalkowaniem serialu niemal kadr po kadrze, czytamy dobrze znane dialogi bez żadnych zmian, widzimy sceny ze Studium w różu przeniesione na inne medium. Mam wrażenie, że to jednocześnie największy plus i minus tej pozycji - z jednej strony, to komiks fanowski tak dobry i tak grzeczny, że stał się kanonem, z drugiej zaś - po prostu nudny i trochę bez sensu. Przecież ten tomik nie daje nam niestety nic, czego nie dostalibyśmy oglądając sobie pierwszy odcinek Sherlocka jeszcze raz.

W porównaniu z powieściową adaptacją Przebudzenia mocy, o której niedawno pisałam, przynajmniej tutaj czyta się z przyjemnością. Kreska jest absolutnie fantastyczna, postaci zostały bardzo wiernie odwzorowane, każda z nich - no, może oprócz Lestrada - świetnie uchwycona, łącznie z drobną mimiką twarzy. Twarze bywają chwilami minimalnie nienaturalne, ale częściej zaskakują podobieństwem do aktorów. Wnętrza pozwalają zachwycać się detalem rysunku, w przeciwieństwie do wielu mang, które często tła sobie darują. Kadrowanie w dużej mierze oddaje klimat i zmiany nastroju, tylko na początku można się trochę potknąć podczas jednoczesnego przedstawienia konferencji prasowej i śmierci kolejnych samobójców. Tak samo jak w serialu widzimy dodatkowe informacje - czy to myśli Sherlocka, czy smsy - poza zwykłymi dialogami.


Niewiele można powiedzieć o tej mandze, bo i niewiele ona daje. Szczerze mówiąc, warto się jej przyjrzeć głównie ze względu na świetne rysunki. Hardkorowy fan czy fanka pewnie uzbiera sobie całą kolekcję, bo rzecz jasna wychodzą kolejne części. To dopiero pierwszy tomik.

A tymczasem skorzystam z okazji i posmęcę trochę o czwartym sezonie. Postaram się bez spojlerów.

Pierwszy odcinek, The Six Thatchers, boleśnie przypomniał, że czekaliśmy trzy lata, żeby dostać wydmuszkę w postaci pięknie wykonanego, zachwycająco wiktoriańskiego i żałosnego fabularnie odcinka specjalnego The Abominable Bride, by wrócić do przekombinowania, które mnie osobiście rozczarowało w ostatnim odcinku trzeciego sezonu. Co prawda zagadka nawiązująca do tytułu odcinka akurat okazała się zmyślna i ciekawa, ale zajęła Sherlockowi jakieś dwadzieścia minut, a im dalej, tym gorzej. Są momenty, w których dialogi są niepotrzebne powtarzane albo całe długie sceny - w szczególności mówię tu o montażu podróży - które okazują się niepotrzebne po zaledwie kilku sekundach. Twórcy próbowali złapać zbyt wiele srok za jeden ogon, wątków narobiło się trochę za dużo, a co do ostatniej sceny... brak słów. Raz, że niewiarygodnie, dwa, że sztampowo, trzy, że wykorzystuje się kobiecą bohaterkę, by dodać dramatyzmu, rozwinąć postacie męskie i popchnąć fabułę do przodu. Wielkie rozczarowanie.

Drugi odcinek, The Lying Detective, to zdecydowanie powrót Sherlocka, na którego wszyscy czekali. Szkoda, że takim kosztem, ale przynajmniej wszyscy bohaterowie mają swoje motywy i mogą próbować się pozbierać do kupy. Fabuła wodzi widza za nos, trochę pozwalając widzowi zgadnąć, co się dzieje, żeby potem pokazać środkowy palec i wyśmiać domorosłego detektywa przed telewizorem. Jest emocjonująco, jest zabawnie, jest fantastyczna pani Hudson, jest nowy czarny charakter, jest mocny twist na koniec, a przede wszystkim sugestie powrotu nemesis Sherlocka rozwiały się niby sen złoty. Powiedzmy sobie szczerze, jak Moriarty miałby przeżyć kulkę w gardło?

A potem, w połowie stycznia, wyszedł The Final Problem. Pomimo bycia wielką fanką Sherlocka mam szczerą nadzieję, że to faktycznie ostatni odcinek i więcej Sherlocka nie będzie. Niech nie kopią truchła. Jaki sens dawać widzom jeden fajny odcinek, by dokopać dwoma, czy licząc The Abominable Bride, trzema? Tak, ja też mam problem z tym, co pokazali nam twórcy serialu. Pomimo tego, że dostajemy pewne wyjaśnienia, jednocześnie zostaje zaserwowana gigantyczna dawka psychologicznego bullshitu, by potem dopchać na dokładkę bullshitem z nieprawdopodobnym i szybko zamiecionym pod dywan wybuchem, błyskawiczną akcją piracką z przebierankami, "magiczną" mocną intelektu, idiotycznym torem przeszkód, łatwymi zagrywkami na emocjach i szacher-macher z samolotem. Końcówka dodaje wykończenie z pięknego bullshitu z zagubioną duszyczką, którą można naprawić przyciśnięciem do serca. Przede wszystkim zaś - gdzie jakakolwiek aluzja do tytułowego opowiadania Doyla?...

Tak się nie robi. 

Jak ktoś dość wulgarnie, ale poniekąd słusznie zauważył: Gatiss wszedł sobie z zachwytu tak głęboko w pośladki, że zniknął. Albo, jak skwitował Ryba, the game is off.

Jeśli ktoś chce polemizować albo posmęcić ze mną - zapraszam!


Sherlock, tom 1: Studium w różu

Mark Gatiss, Steven Moffat, Jay

Studio JG, 2016
przekład: Paulina Ślusarczyk-Bryła
212 stron
Odczucia: ★★/★★★★★