Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 27 maja 2017

Do kolekcji fana rodziny królewskiej. Serialowa Wiktoria prozą


Na wspomnienie brytyjskiej królowej Wiktorii, która panowała imperium przez przeważająca część dziewiętnastego wieku, zazwyczaj na myśl najpierw przychodzi wizja przysadzistej, ubranej na czarno, surowej starszej kobiety o pyzatej twarzy. Tak Wiktoria wyglądała pod koniec swojego panowania, po śmierci swojego ukochanego męża, gdy folgowała swojemu upodobaniu do słodyczy. Do jej czarno-białego portretu możemy dopisać jej słynne: „We are not amused”, czyli „Nie bawi nas to”.

Kiedy jednak osiemnastoletnia Aleksandryna Wiktoria została wyrwana ze snu przez matkę, a potem samodzielnie wyszła na spotkanie Arcybiskupa Canterbury i Lorna Conynghama w samym szlafroczku, bo dotarła wieść o śmierci króla, jej wuja Wilhelma IV – musiała przecież wyglądać jak zupełnie inna osoba. Młodziutka, pełna tęsknot i nadziei, z wodospadem rozczochranych włosów na białej koszuli nocnej.

Ta sama scena w serialu Daisy Goodwin wygląda trochę inaczej, Jenna Coleman wcielająca się w porywczą, naiwną królową spragnioną samodzielności, zbiega po schodach boso. I nie budzi matki. Widok biegnącej wesoło dziewczyny z ukochanym psem przy boku zapada w pamięć.

Identyczny opis możemy przeczytać w książce scenarzystki. Wiktoria bowiem dość wiernie oddaje w prozie dużą część pierwszego sezon serialu. Nad drugim sezonem Goodwin dopiero pracuje.

Jedno i drugie pokazuje bodaj najciekawszy moment w życiu Wiktorii. Pierwsze kroki jako głowa państwa, stanowcze oderwanie się od wpływu matki i jej ukochanego, żądnego władzy sir Johna Conroya, intensywna przyjaźń zaprawiona zauroczeniem z premierem lordem Melbournem, przeprowadzka do Buckingham Palace, koronacja, wreszcie – spotkanie z księciem Albertem. Wiktoria to nie laleczka z porcelany, a żywiołowa, zapalczywa młoda dziewczyna, której nie brak wad, ale i widać gorące serce, bystry umysł i ciekawość świata. Jeśli najpierw oglądała się po serial, a potem sięga po książkę, nazbyt łatwo przywołać twarze aktorów i całe sceny podczas czytania. Książka bardzo wiernie oddaje to, co można zobaczyć na małym ekranie, jednak są pewne różnice, które mogą zwabić fanów serialu. 


Przede wszystkim możemy spojrzeć na całą sytuację z punktu widzenia lorda Melbourna. Czytamy całe pasaże z jego punktu widzenia i doskonale widzimy jego kiełkujące uczucie do młodej Wiktorii. Czy to dobrze? Ja jednak wolałam niedopowiedzenia, niemą chemię i nieuchwytne napięcia między aktorami; gdy nie do końca wiemy, czy lord poddaje się sytuacji ze słabości i oportunizmu, czy jednak szarpią nim ukryte pod powściągliwym uśmiechem namiętności. Kolejną zwracającą uwagę różnicą jest znacznie mniejsza rola służby w książce niż w serialu. Na ekranie rozwija się przed nami intryga, tajemnice i dramat pokojowej Skerret, wyraźne zainteresowanie dziewczyną kucharza Francatelliego, sekretne scysje między baronową Lehzen a panem Pengem. W książce pojawia się na przykład scena zakładów o to, kogo poślubi królowa, niepokoje pani Jenkins związane z surowymi karami wobec czartystów, propozycje fryzur Skerret, ale to by było na tyle. Osobiście mam wrażenie, że sceny ze służbą zostały wymuszone na serialu, by bardziej przypominał Downton Abbey i ładnie wpasował się w gusta fanów. Wreszcie książka kończy się na oświadczynach królowej, czyli wcześniej, niż fabuła pierwszego sezonu.

Podobnie jak w serialu, książka w dużej mierze skupia się na fantastycznej relacji królowej z lordem Melbournem, by pod koniec zaskoczyć zbyt szybkim i trochę mało wytłumaczalnym zwrotem w kierunku zadzierającego nosa Alberta. Przez to mocne nabudowanie tego wątku książka jednak traci na harmonii, wydaje się słabo zbalansowana i przez to trochę kuleje. Mimo to czyta się ją wartko i przyjemnie, z przyjemnością zanurzając się w bardziej wytłumaczony (bo z przypisami!) świat serialu. Język tłumaczenia tylko czasem zgrzyta, da się wyczuć sztywność tam, gdzie w lekkiej kalce słychać echa naturalnie brzmiących zdań oryginału. I przede wszystkim trudno czytać tę powieść w oderwaniu od serialowego odpowiednika. Na przykład gdyby nie ujmująca twarz Rufusa Sewella, mogłabym mieć inne wyobrażenia o lordzie M...

Teraz pytanie, czy warto czytać odtwórstwo scenariusza pióra tej samej autorki w postaci powieści? Jeśli jest się wielkim fanem serialu (do tego stopnia, by wyszukiwać podobieństwa i różnice), gdyby chciało by się go odświeżyć przed kolejnym sezonem, ale bez oglądania od nowa – czemu nie. Jeśli się nie widziało serialu, a lubi się powieści historyczne, oj, jak najbardziej! Ale jeśli serial wszedł jako tako, ale bez szaleństwa, albo nie jest się zainteresowanym klimatami Downton Abbey czy świetnego The Crown, myślę, że książkę można sobie odpuścić. Może warto zajrzeć do innej powieści Goodwin, która napisała dużo innych, również historycznych? Wydawnictwo zapowiada, że zamierzają wkrótce wydać po polsku dwie najbardziej znane, My Last Duchess i The Fortune Hunter. A ja, jak wiecie, lubię takie klimaty, więc będę wyglądać.


Wiktoria

Daisy Goodwin

Marginesy, 2017
432 strony
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!