Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 4 czerwca 2017

POPKULTURALNE NOWINY HADYNY: maj 2017


Maj upłynął pod znakiem SerialConu oraz wyprawy do stolicy na Targi Książki i Komiksową Warszawę, o której zdążyłam już napisać, a także intensywnych spotkań trzeciego stopnia z lekarzami. Stąd opóźnienie i niemrawość wszelaka, ale za to udało się sporo w tym miesiącu obejrzeć.

Jeśli chodzi o czytanie, też było nieźle: oprócz pozycji Henry'ego Jenkinsa o kulturze konwergencji potrzebnej na moje studia, przeczytałam jeszcze trzy inne książki i jeden komiks: Wiktorię Daisy Goodwin (o niej już pisałam tutaj), Belgravię Juliana Fellowesa, Historię naturalną smoków Marie Brennan oraz pierwszy tom komiksu Sunstone Stjepana Šejića.

W czerwiec wchodzę z postępującą poprawą zdrowia i nadzieją na piękne lato. No to do dzieła, czas na moment popkulturalnego zadumania!


Strażnicy Galaktyki vol. 2 (2017)



Maj otworzył z przytupem długo oczekiwany, tańczący baby Groot. Wielka szkoda, że ta początkowa scena - jakkolwiek przesłodki mały Groocik by nie był - wywołała na mojej twarzy grymas niezrozumienia i niechęci. Wiadomo, miała odnosić się bezpośrednio do genialnych napisów początkowych pierwszej części z śpiewającym do kosmicznego szczura Star-Lordem. Tamta scena kupiła filmowi rzeszę fanów, scena z Grootem była wymuszona, przyciężkawa, za długa i zdecydowanie bez sensu. Choć film się bardzo starał, przez pierwszą połowę film szybował trochę bez napędu, ale jak już włączył silniki w drugiej połowie, udało mu się pofrunąć i grzmotnąć mocno w tak zwane feelsy widza. Fajnie, że twórcy skupili się bardziej na relacjach między postaciami, fantastycznie, że wyciągnięto więcej z Yondu i Rocketa, szkoda, że czasem było zbyt sztampowo (patrz: Gamora i Nebula), a Chris Pratt czasem rozczarowywał pustką w spojrzeniu zamiast grać. Humor wciąż baardzo na plus: Taser-Face, Groot, który nie rozumie, złoci ludzie, Drax i Mantis!


Kong: Wyspa Czaszki (2017)



Musiałam. Dla mnie ten film wygrywa sceną, w której Tom Hiddleston siecze pterodaktyle kataną.

Wiadomo, filmy z MonsterVerse to nie są produkcje, przy których popija się wino i rozważa nad naturą ludzką. Do kina idzie się po to, by starszy Japończyk z nabożnym zadziwieniem powiedział: Let them fight! Reboot Godzilli sprzed trzech lat był bardzo udany. Ja, osoba, która o tej serii wie tyle, że to o takim wielkim potworze, którego ulubioną rozrywką jest niszczenie Tokio, bawiłam się świetnie. A Kong, który miał niedawno premierę, umiejętnie rozszerza uniwersum, w którym pod skorupą ziemską kryją się niezbadane olbrzymie straszydła, podaje przekonujące pseudonaukowe wyjaśnienie, a potem wysyła grupkę ludzi na przeklętą, niezbadaną wyspę King Konga. Fantastyczna zabawa z klimatem i kultowymi scenami z Czasu apokalipsy.


Batman (1989)



W tym miesiącu rozpoczęłam dobrany do moich indywidualnych potrzeb projekt "Batman". Po Lego Batmanie stwierdziłam, że się nie znam, trochę łyso. Oglądałam dwa filmy Nolana, znam czołówkę animowanego The Animated Series, widziałam scenę z bombą z serii z lat sześćdziesiątych. Dlatego pewien Ryba przygotował specjalną listę "obowiązkowych" pozycji, a pierwszym numerem na tejże liście był właśnie Batman Tima Burtona z 1989 roku. Trudno było mi nie śmiać się ze sztywnej szyi w kostiumie, wydatnych usteczek Michaela Keatona (co tak w ogóle jest w nim przystojnego?) i boleśnie absurdalnej, jednorazowej postaci kobiecej granej przez Kim Basinger. Równie dobrze mogłoby jej nie być, jest elementem fabularnym, pretekstem, obiektem. Wreszcie za to mogłam docenić Jokera, w absolutnie fantastycznym wydaniu Jacka Nicholsona, a także całą stylówę filmu, który ugruntował wizję Gotham dla kreskówki.


Powrót Batmana (1992)



Kolejny na liście był rzecz jasna drugi film Burtona z kultową Catwoman Michelle Pfeiffer i Pingwinem. Tutaj Burton mocno pojechał w nieznane, pozostawiając za sobą wyraziste, niezapomniane sylwetki przeciwników Batmana i czyste szaleństwo w postaci marszu uzbrojonych pingwinów. Pojawienie się kolejnej seksownej, wiotkiej blondynki lecącej na Nietoperza nie wróżyło za dobrze, wrzucenie jej w szufladkę niezdarnej, zapracowanej, samotnej kociej mamy w wielkim mieście już mną zatelepało, a scena... sama nie wiem czego, ale było tam dużo kotów... rozbroiła totalnie. Dalsza przemiana Seliny w Kobietę-Kota to był już obłęd pierwszej klasy. Dalej kupuję ją już totalnie, Pingwin może i jest uroczo pingwiniasty, zniekształcony i ma arsenał frywolnych parasolek, to jednak dla mnie spada na dalszy plan. Batmana w ogóle mogłoby nie być, a przynajmniej mógłby nie pokazywać usteczek. Mrau!


Batman (1992-1995)



Teraz oglądamy kultową serię animowaną z niezapomnianą czołówką i fantastyczną muzyką, która natychmiast kojarzy się z Batmanem. Wprawdzie dopiero zaczęliśmy, ale już jest się czym zachwycać: wspaniały klimat noir, Joker z głosem Marka Hamilla, pięknie wprowadzony Two-Face, sromotnie pokonana Poison Ivy, smutna historia Mr. Freeze'a... Świetnie się ogląda.


Miasteczko Twin Peaks. Ogniu krocz za mną (1992)



Jak pisałam wcześniej, w tym roku udało mi się za trzecim podejściem skończyć Miasteczko Twin Peaks. A ponieważ słowo się rzekło, Laura wydukała od tyłu: "spotkamy się za dwadzieścia pięć lat" i w magiczny sposób serial powrócił, nadrobiliśmy też pełnometrażowy film Ogniu krocz za mną, w którym Lynch dopowiada, a może raczej jeszcze bardziej mąci swoją wizję serialu. Choć razem z wyciętymi scenami produkcja ma chyba cztery godziny, warto ją jednak oglądać z odrzutami, bo wtedy naprawdę można dostrzec więcej sensu w tym szaleństwie. Teraz zaś napoczęliśmy nowe odcinki, które dopiero co wyszły... i w sumie nie mam nic więcej do powiedzenia ponad: WHAT THE... a, w sumie, przecież to Lynch. Przypomnij sobie Głowę do wycierania. Okej, move along... 


Opowieść podręcznej (2017- )



The Handmaid's Tale czytałam jeszcze na studiach. Książka dosłownie mroziła mi krew w żyłach, wywołując skrajne stany frustracji i przerażenia, mocniej niż Nowy, wspaniały świat. Po tych pierwszych ośmiu odcinkach serialu wróciła niesamowita chęć przeczytania tej powieści jeszcze raz, przypomnienia sobie niektórych wątków w oryginale. Serial nie zawiódł tak, jak film z 1990 roku, ba, zachwycił i wskrzesił te same uczucia: niesprawiedliwości, oburzenia, wstrętu. Co więcej, przedstawia tę historię w innej chronologii, trochę innym językiem (bardziej wulgarnym, ale przez to dosadniejszym), ale jeszcze mocniej oddziałuje emocjonalnie przez świetnie pokazany wątek rodzinny. Atwood przedstawiała całość obrazu: męża, córeczkę, matkę, koleżankę. Serial odrzucił niektóre wątki, inaczej pokazał pozostałe, przez co po pierwszym odcinku, choć znam historię, łkałam na głos. Brawa za świetnie uchwycone kostiumy, piękne, wymowne zdjęcia, nieźle dobranych aktorów (choć Serena i generał mieli być starsi, to jednak na plus wychodzi wprowadzenie różnorodności w kolorze skóry i orientacji). Elisabeth Moss znana z Mad Menów, Samira Wiley z Orange is the New Black, Yvonne Strahovski - tworzą fantastyczne kreacje, świeże, żywe i przekonujące. Trzeba oglądać!


Anne with an E (2017– )



Netfliksowa Ania w nowym wydaniu jest mocno kontrowersyjna. Świetnie podziałała na wspomnienia z ukochanej lektury z dzieciństwa, wywołała fale powrotów do książek i dyskusji (polecam dwa wpisy Pyzy: o serialu i o książkach), wzruszyła wielokrotnie do łez, powyciągała niektóre ukryte między wierszami odczytania na światło dzienne, zachwyciła zdjęciami, krajobrazami, wnętrzami i aktorami. Chwała jej za to. Z drugiej strony zbyt frywolnie obeszła się z oryginałem, dopisując czasem niepotrzebne, dublujące się wątki, mało subtelne konteksty feministyczne, łamiące standardy epoki, niemożliwie współczesne poglądy postaci. Takie podejście, choć świeże i ciekawe, momentami za bardzo razi. Ostatnio czytałam artykuł o wypowiedzi Hilary Mantel odnośnie wykraczającego poza historyczną prawdę uwspółcześniania i podwyższana pozycji bohaterek nie z naszej epoki. W tym wypadku ten apel pasuje jak ulał.


Samuraj Jack (2001-2017)



O Jacku pisałam poprzednim razem, teraz tylko kilka słów o zakończeniu. Jak dla mnie - bardzo dobre, zaskakujące, słodko-gorzkie. Ashi to świetnie zaprojektowana postać, która podważa wreszcie zabójcze umiejętności Jacka (przecież Aku zawsze wysyłał na niego maszyny, Jack nie splamił się ludzką krwią), a jednocześnie pozwala zastanowić się nad zaślepieniem wiary, wpływem wychowania, prawdą a punktem widzenia. Jack z kolei w tym ostatnim sezonie jest ludzki jak nigdy dotąd. Nie widzieliście? Idźcie zobaczyć cały serial!

Pijany mistrz (1978)



Zwyczajowo, wybierając się na Komiksową Warszawę i Targi Książki i jednocześnie zwalając się do mieszkania znajomego (ukłony i pozdrowienia!), oglądamy głupie filmy. W tym roku przegłosowano komediowy film walki produkcji chińskiej z Jackie Chanem. Powód? W Iron Fiście pojawił się ninja wyraźnie inspirowany trudnymi technikami wymagającymi wielu poświęceń i wielkiej mocy, zaprezentowanymi przez szacownego mistrza z tego filmu. Fabuła jest prosta jak drut: ojciec chce wychować syna, więc wzywa najsurowszego nauczyciela, by ten nauczył chłopaka moresu, a przy okazji tajnej sztuki walki z butelką w ręku. Choreografia walk przygotowana jest jak wystudiowany taniec, umiejętności aktorów zadziwiają, prześmieszne perkusyjne dźwięki przy każdym uderzeniu działają na nerwy, zdecydowanie nie moja konwencja. Choć nie zaprzeczę, świetny humor sytuacyjny.

Uciekaj! (2017)



Ostatnia majowa wizyta w kinie była wywołana czystą ciekawością: dużo się mówiło o Get Out, horrorze, który może jednak jest thrillerem. Końcówka może i kojarzy się z pewnym słabym polskim horrorem, ale generalnie ten film oddziałuje jak thriller i zaskoczył mnie tylko jednym jump scarem. I jest dobry. Świetnie gra na rasowych napięciach, niedopowiedzeniach, obawach. Bardzo dobrze naśmiewa się z białych, często ogólnych albo nietrafionych wyobrażeń o Afroamerykanach. Na przykład pokazując białych do bólu bohaterów, serwujących dobroduszne teksty czarnemu bohaterowi, gdy tymczasem wychodzi z nich zamiast tolerancji całkowita ignorancja i powierzchowność. Allison Williams, czyli Marnie z Dziewczyn, urodziła się chyba do tej roli, a Daniel Kaluuya jest naprawdę uroczo przekonujący.


A Wy co widzieliście w maju? :)