Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 18 listopada 2017

Nagły atak spawacza... NA KSIĘŻYCU! Artemis


Nowa książka autora Marsjanina, który w zeszłym roku podbijał kinową publiczność sygnując się twarzą Matta Damona w skafandrze kosmonauty, jest jednocześnie bardzo różna i bardzo podobna do debiutu.

Artemis może się pochwalić tym samym ciętym, lekkim humorem, żartobliwymi nawiązaniami popkulturalnymi, hiperrealistycznymi wyjaśnieniami naukowymi, które gładko wpasowują się w akcję umiejscowioną na innym ciele niebieskim niż nasza poczciwa Ziemia. Znów wszystko jest na tyle prawdopodobne, że można łatwo przyjąć fabułę jako wiarygodną wersję bliskiej przyszłości. Inne jest to, że tym razem jesteśmy nie na planecie, a na księżycu, i to naszym ziemskim Księżycu; to, ze zamiast skupienia na przeżyciu samotnego głównego bohatera mamy w gruncie rzeczy wycinek z historii rozwoju całej społeczności, która nie jest odcięta od Ziemi (choć Internet chodzi wolno jak sam skurwesyn); wreszcie zamiast Marka Watneya i jego ziemniaków mamy młodą szmuglerkę pochodzącą z Arabii Saudyjskiej.

Jak dla mnie to zmiany na lepsze: widać, że Andy Weir się rozwija, rzuca na głęboką wodę i wychodzi z tego wyzwania zwycięsko. Z tego co widzę jednak na Goodreads, zdania na temat książki są mocno podzielone. Niektórych Jazz Bashara niesamowicie denerwuje, inni są rozczarowani, że to nie drugi Marsjanin.



Według mnie Jazz to przekonująca dziewczyna z charakterkiem i wcale nie czuć, by autor miał problemy z pisaniem z punktu widzenia postaci kobiecej, choć na końcu książki w podziękowaniach wspomina, że otaczające go kobiety mu pomagały podczas pisania. Nie jest też idealna jak Mark Watney, ma swoje wady mimo bystrego umysłu i sporych zdolności. I te wady mają pewne konsekwencje w książce; nie wszystkie wyliczenia i plany sprawdzają się na żywo  nie tylko z powodu czynników zewnętrznych, ale też niedbałości i brawury. Gdyby nie pomoc przyjaciół, jej pyszałkowata wiara w siebie mogłaby się źle skończyć. A jej niewyparzony język? Jest zabawny, bezczelny i z pewnością chłopczycowaty, ale to nie znaczy, że nie może należeć do młodej dziewczyny. Która wychowała się w dość specyficznych, trudnych warunkach, w zamkniętej grupie robotników i rzemieślników ze wszystkich stron świata, bez matki czy siostry, za towarzystwo mając dość chłodnego i wymagającego ojca.

A to, że Artemis umiejscowiona jest na pierwszej ludzkiej kolonii na Księżycu to niesamowicie ciekawy eksperyment socjologiczno-ekonomiczny. I autor ma ode mnie olbrzymi plus za uwzględnienie nie tylko naukowych rozkmin jeśli chodzi o fizykę, mechanikę i biologię funkcjonowania w kosmosie, ale też przemyślenia dotyczące ludzi, handlu, lokalnej i globalnej polityki, rozwoju takiego społeczeństwa. Fascynujące jest to, że kolonia wcale nie jest amerykańska czy chińska, a kenijska. Z powodu położenia geograficznego, ale też dość karkołomnego pomysłu na temat przebojowej pani polityk, która wywindowała swoje państwo na pozycję jednej ze światowych potęg. Nie bez powodu też jedną z ważniejszych osób występujących w książce jest pani burmistrz.


Podobnie jak Marsjanin, Artemis zawiera mapki wyjaśniające, jak dokładnie wygląda kolonia z lotu ptaka (a może bardziej pasowałoby: satelity?), jak ułożone są poszczególne obiekty ważne dla fabuły, jak wyglądają odległości i usytuowanie poszczególnych miejsc. To bardzo pomaga i wytwarza charakterystyczny klimat, który zmusza do jeszcze mocniejszego zaufania do autora i jego pomysłów.

Pomimo sporej ilości naukowych wyjaśnień dotyczących spawania w kosmosie, systemu dotleniania i utrzymywania odpowiedniej atmosfery w kolonii czy biologicznych następstw dotyczących życia w innej grawitacji, książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Ma zgrabnie wymierzone, kinowe tempo wydarzeń, pewnymi pociągnięciami, ale bez popadania w akademickość przedstawia świat bohaterki i wciąga od pierwszych stron. Miejscami może jest trochę stereotypowo, bohaterka może czasami faktycznie powie coś mało stosownego (jak pobłażliwe, amerykańskie traktowanie swojej religii i tradycyjnego stroju), akcja popada w hollywoodzkość, minimalnie czuć pewną amatorszczyznę, a niektóre drobne elementy są trochę niespójne albo zbyt oczywiste (wychwyciłam z Rybą ze trzy problematyczne momenty)... generalnie mogło by być lepiej. To nie jest powieść idealna.

Ale to świetne czytadło z nurtu popularnego science fiction i wcale mi to nie przeszkadza.


Na zakończenie kilka słów o książce, którą widzicie na zdjęciach ilustrujących wpis. To prebook, który dostałam dzięki uprzejmości mojej ulubionej księgarni z książkami po angielsku (As You Like It Bookshop czy Jak wam się podoba na ulicy Stradomskiej w pobliżu Wawelu). Nie ma jeszcze oficjalnej okładki, ale czytało się go wyśmienicie jeszcze w sierpniu. Potem próbowałam długo wydusić od wydawnictwa pozwolenie na publikację wpisu ze zdjęciami tego prebooka, co udało się, ale z zastrzeżeniem, że nie mogę nic napisać przed premierą. A premiera oryginału była kilka dni temu, 14 listopada. Naczekałam się:)

Tymczasem już od 22 listopada, za cztery dni, będzie można kupić książkę po polsku dzięki wydawnictwu Akurat. Mam nadzieję, że tym razem z przyzwoitym tłumaczeniu. (Nie wiecie o co chodzi? Więcej tutaj.) A potem będzie z tego zgrabny film. Bo prawa do ekranizacji zostały już dawno wykupione, rzecz jasna. W końcu póki co nazwisko Weir to maszynka do robienia pieniędzy.

Artemis

Andy Weir

Del Rey, 2017
320 strony
Odczucia: ★★★★/★★★★★