Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 22 sierpnia 2018

W (czuły) punkt. "Cmętarz zwieżąt" Stephena Kinga


King w oryginale to w ogóle inna półka.

Inaczej się go czyta, inaczej trawi. To już trzeci, jakiego czytam po angielsku, zaraz po Tym (recenzowany tutaj) oraz pierwszym tomie Mrocznej Wieży (pisałam o nim tu). Do króla amerykańskiej grozy zawsze miałam taki zarzut, że jego proza szalenie męczy przez ten do bólu amerykański, specyficzny język, który kłuje w oczy nawet przez polskie tłumaczenie. A może bardziej: szczególne przez polskie tłumaczenie. Teraz, kiedy czytam po angielsku, King jest w domu ze swoim stylem, przekleństwami, lokalnymi manierami w dialogach, tą niewygodną w polskich ustach gadką jak z lektora na Polsacie. I teraz wreszcie mogę odetchnąć z ulgą, nie potrzebowałabym nawet tych wcześniej obowiązkowych przerw między jedną jego książką a kolejną.

Dla samego pisarza Cmętarz zwieżąt, jak sam przyznaje we wstępie do książki, to najbardziej przerażająca powieść. Jest tak z powodów zdecydowanie osobistych, pomysł na dużą część fabuły bowiem został zaczerpnięty prosto z życia Kinga. Kiedyś sam się przeprowadził, jak bohater książki, w pobliże śmiercionośnej drogi, którą pędziły potężne ciężarówki, gdzie ginęło dużo zwierząt. Zginął na niej najukochańszy kot jego córki, a pochowali go na pobliskim cmentarzysku podpisanym ręką dziecka, z błędami. Pisarz na własne oczy widział autentyczne groby zwierzęcych pupili z nagrobkami wykonanymi przez dzieciaki. I przeżył moment prawdziwej grozy, gdy jego dwuletni synek postanowił znienacka puścić się biegiem w stronę niebezpiecznej drogi. King złapał go w ostatniej chwili i przysięga, że słyszał już nadciągającą ciężarówkę. Te wszystkie motywy, które znalazły się w powieści, ocierały się zbyt blisko o sprawy bliskie sercu. Wyrażały najskrytsze lęki o rodzinę, zadawały niewypowiedziane pytania, rozważały kwestie, o których bojący się Boga człowiek nigdy nie powinien pomyśleć.

King po napisaniu tej książki tak się przestraszył, że schował ją do szuflady i nie chciał jej nigdy w życiu wydawać.

Całe szczęście jego żona popchnęła go do tego, żeby jednak przekazać wydawnictwu, któremu i tak był winny jeszcze jeden maszynopis po zakończeniu współpracy, te spisane czarno na białym największe lęki Kinga z tamtego okresu.


Przez tę prawdziwość powieści jej groza jest tym bardziej przejmująca. Co z tego, że przez dłuższy czas na początku powieści tak naprawdę nic niezwykłego się nie dzieje. Co z tego, że szybki umysł czytelnika skacze do głównych wydarzeń zdecydowanie szybciej, niż wolno rozwijająca się fabuła. Cegiełki wiążące głównego bohatera ze śmiercią, z tajemnicami mieściny, do której się przeprowadził, z historiami strzeżonymi przez przemiłego, starszego sąsiada z naprzeciwka układane się starannie, z wprawą. I w miarę czytania nagle orientujemy się, że jesteśmy w środku zbudowanej z tych wytrwale stawianych cegiełek katakumby, a przerażające pytania przemykające wcześniej gdzieś z tyłu głowy są rzucane wprost w nas. A my się dusimy z niepokoju i trwogi opętanego paranoją mózgu. Szukamy żywej, ciepłej ręki najbliższej osoby. Wypatrujemy z lekką paniką naszego kota o zagadkowym spojrzeniu.

Pomijając motywy indiańskich wierzeń, nadnaturalnych stworzeń i bytów, wskrzeszania martwych i przenikania złośliwych demonów do świata żywych, ta powieść przede wszystkim opiera się na najbardziej podstawowym, najbardziej dotkliwym lęku każdego człowieka: śmierci. I to nawet nie własnej śmierci, a śmierci bliskich. Nieodwracalnej, przytłaczającej, trudnej do pogodzenia śmierci, o której strach nawet myśleć.

King spisał jednak nie tylko te wszystkie okropne myśli, ale poszedł też o krok dalej i zadał pytanie: a co, jeśli? Jeśli faktycznie się tak stanie? Jak się zachowam? Co byłbym w stanie zrobić? Czy popisałbym cyrograf z diabłem? Czy zaprzedałbym własną duszę, by temu zapobiec, by to odwrócić?

Jestem naprawdę zadowolona z tej książki. Jak ostatnio czytane To i Rewolwerowiec mnie rozczarowały (To wręcz wnerwiło i  obrzydziło), tak Pet Sematary to King, jakiego chcę czytać. To King, jakiego pamiętam z Lśnienia, Carrie, Miasteczka Salem i Misery. Bez przekombinowania, w punkt. Dokładniej: w czuły punkt.


Podziękowania dla *khem khem* mojego męża *khem khem* za trafiony prezent!

Pet Sematary

Stephen King

Hodder & Stoughton, 2011
465 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★


0 komentarze:

Prześlij komentarz