Tak się naobiecywałam, tak sobie postanawiałam, no i nic z tego nie wyszło. Bardzo Was przepraszam, ale w tym miesiącu znów nie napisałam o żadnej książce. Mam jakiś przestój, potrzebuję odpoczynku i naprawdę nie miałam ochoty ostatnio pisać. Po tylu latach regularnego pisania to nic dziwnego.
Może po prostu dajcie mi chwilę na odsapnięcie, kredyt zaufania, a ja wkrótce do Was wrócę z czymś naprawdę fajnym, ok?
Podsumowując maj czytelniczo, mogę się pochwalić, że skończyłam czytać aż osiem książek. Niektóre krótsze, inne szalenie długie, ale większość związana z autorką powieści, których tłumaczeniami zajmuję się naukowo. Zaliczyłam Sylvia's Lovers i Wives and Daughters Elizabeth Gaskell, i tym sposobem przeczytałam wszystkie powieści tej autorki. Teraz skupiam się na opowiadaniach. Przeczytałam też parę książek o autorce i jej twórczości, z których najlepszą była fenomenalna, ale ceglasta Elizabeth Gaskell: A Habit of Stories Jenny Uglow. Dla przyjemności zaś wciągnęłam Tokyo Lifestyle Book Aleksandry Janiec, marząc o wycieczce do Tokio, pośmiałam się przy Ostatniej arystokratce Evžena Bočka i troszkę zmęczyłam Cesarza Ośmiu Wysp Lian Hearn, który długo nie chciał mnie wciągnąć z powodu nadmiaru łatwo mylących się imion i nazw, ale ostatecznie okazał się dość przyjemnym fantasy osadzonym w samurajskiej Japonii.
A jeśli chodzi o popkulturę?
Kruk (1994)
The Crow był na mojej liście filmów do obejrzenia już od dłuższego czasu. Tytułowy superbohater to depresyjne, metalowe wydanie słodkiego transwestyty z Rocky Horror Picture Show, spełnienie marzeń nastoletnich gotek z lat dziewięćdziesiątych i inspiracja makijażu Jokera Heatha Ledgera. Brandon Lee wcielił się w muzyka rockowego, zamordowanego wraz ze swoją narzeczoną przez lokalnych rzezimieszków, przywróconego do życia przez tajemniczego kruka. Zwierzę wyraźnie posiada nadnaturalne zdolności, obdarza wskrzeszonego mężczyznę siłą, nieśmiertelnością i zmysłem obserwacji z przestworzy, by ten mógł pomścić swoją ukochaną. Przesadna, kampowa, absolutnie piękna stylistyka adaptacji mrocznego komiksu wyszła naprawdę dobrze i do tej pory świetnie się ją ogląda. No i do tego ta ścieżka dźwiękowa. Cień na film rzuca fakt, że był to ostatni film Brandona. Aktor zmarł tragicznie podczas kręcenia filmu z powodu wadliwie przygotowanego naboju w pistolecie, ironicznie osamotniając swoją narzeczoną.
Kiss Kiss Bang Bang (2005)
W zeszłym miesiącu pisałam o Nice Guys, zabawnej, rozrywkowej czarnej komedii neo-noir. Dokładnie w tym samym stylu jest Kiss Kiss Bang Bang z Downeyem Juniorem, tylko że... jest dużo słabsze. Bardzo szybko zapomina się nie tylko fabułę, ale cały film, który usilnie próbuje być cool przez metatekstualne wstawki i komentarze zawodnego narratora. Główny bohater jak wielu snuje się po Los Angeles, marząc o karierze aktora. Spotyka tam swoją znajomą z dzieciństwa, z którą dzieli ten sam los, przy okazji mieszając się w całe mnóstwo dziwnych sytuacji z powodu śledztwa, w którym pomaga prywatnemu detektywowi, który (chyba) jest gejem. Całość jest tak podkręcona na maksa cool dialogami i cięciami, że trudno do końca się rozeznać, co się czasem dzieje. Ale chyba to nie o sens tu chodzi, tylko klasykę: strzelaniny i napięcie seksualne. Tylko że chyba coś tu nie wyszło. Ja podziękuję i wysiadam.
John Wick 3 (2019)
Yup, poszłam na nocny maraton wszystkich trzech Johnów Wicków, bo to tak dobra franczyza: beztroska zabawa typowymi kliszami filmów akcji klasy B, piękny Keanu z kamienną twarzą i coraz wymyślniejsze sceny walki. Trzeci Wick jedzie po bandzie. Jak jedynka była prostą jak drut fabułą skupiającą się na rosyjskiej mafii, a dwójka troszkę bardziej rozbudowywała świat, zaglądając za kulisy mafii włoskiej, tak w trójce spotykamy dużo więcej różnych organizacji przestępczych, zanurzamy się na maksa w świat płatnych zabójców, Najwyższej Rady, złotych monet, signum i hoteli Continental. Jest jeszcze więcej zwierzątek, jeszcze więcej bijatyk, pościgi na koniu, pokonywanie wrogów czym popadnie (nawet książką!), setki szklanych ścian rozbijających się w drobny mak... Dzieje się bardzo intensywnie, ale to wciąż świetna rozrywka, przy której można się mocno pośmiać.
Bogaci bankruci (2003- )
W maju królował u mnie na ekranie Arrested Developement, kolejny polecony przez mojego Rybę serial komediowy, do którego podchodziłam z dużym sceptycyzmem, a który ostatecznie wkupił się w moje łaski. Po ponad dwóch sezonach mogę z czystym sercem polecać każdemu. Specyficzny humor opowieści o dysfunkcyjnej rodzince bardzo złych ludzi, niegdyś bajecznie bogatych, teraz w tarapatach prawnych i finansowych, trzeba koniecznie wypróbować na własnej skórze. Kręcony z ręki sitcom z wszystkowiedzącym narratorem, przerywnikami na materiały archiwalne i innymi atrakcjami został anulowany po trzech sezonach, ale został przywrócił go niedawno Netflix, na którym można oglądać kolejne dwa sezony.Żony i córki (1999)
W ramach czytania Gaskell, obowiązkowo zajrzałam też do ekranizacji jej powieści. Ślicznie zrobiony czteroodcinkowy serial BBC z niespodzianką w postaci Rosamund Pike w małej roli Lady Harriet to prawdziwy wyciskacz łez, a przynajmniej tak zadziałał na mnie. Sama książka niesamowicie mi przypadła do gustu i trafiła prosto do serca z fabułą mocno zahaczającą o historie Jane Austen, z ujmującym humorem, ostrym, ironicznym piórem i wprawnymi dialogami. Adaptacja filmowa została naprawdę zgrabnie poprowadzona, szczególnie jeśli chodzi o dobór aktorów. Dla każdego miłośnika kina kostiumowego, historii obyczajowych i brytyjskiej prowincji pozycja obowiązkowa!
Good Omens (2019)
W tym momencie jestem w trakcie bingowania ekranizacji Dobrego omenu, która wyszła wreszcie w ten piątek! Na Amazon Prime można sobie spokojnie założyć w tym celu darmowe konto na tydzień i lecieć oglądać już teraz. Zaraz. Natychmiast! JAKIE TO DOBRE! Nie zliczę, ile razy łapałam się za twarz z nadmiaru uczuć, bo Michael Sheen wcielający się w anioła Azirafaela jest zbyt uroczy i brytyjski, a David Tennant jako demon Crowley zbyt piękny i mroczny. Dobry omen to książkowa kooperacja Neila Gaimana i nieżyjącego już Terry'ego Pratchetta, którą się zachwycałam parę lat temu (tutaj przypominam wpis). Traktuje o końcu świata. Nic więcej nie trzeba wiedzieć, idźcie już oglądać!
Queer Eye (2018)
Jedenasty sezon RuPaula mi się kończy (#teamYvieOddly), i już zaczęłam się rozglądać na substytutem. W liceum oglądałam brytyjski pierwowzór netfliksowego wznowienia starego już dość Queer Eye for the Straight Guy, tłumaczonego po polsku jako Porady różowej brygady (brytyjskie i queer, musiałam oglądać). Czemu więc nie sprawdzić, jak seria sobie radzi współcześnie? Mam słabość do telewizji przebierankowej, sprzątaniowej i renowacyjnej, bardzo lubię oglądać ludzi, którym się urządza od nowa domy albo ubiera w sensowne ciuchy. Nie pytajcie, ja wiem, że to wszystko ustawiane, płytkie i na pokaz. Ale te odnowione i posprzątane mieszkania wyglądają tak pięknie! Yas, queen!
What Remains of Edith Finch (2017)
Czy macie ochotę pozwiedzać wypełniony książkami, sekretnymi przejściami i wszelakimi dziwactwami dom pewnej dziwnej, a możliwe, że przeklętej rodziny? Spokojna, klimatyczna, śliczna gra What Remains of Edith Finch zajmie Wam tylko jakieś dwie-trzy godziny, ale zostanie w Waszych sercach na dłużej. To piękna opowieść o dziewczynie wracającej po latach do szalonej, wznoszącej się na wiele frywolnych pięter posiadłości rodzinnej, by rozgryźć, czemu jej życie potoczyło się tak, a nie inaczej. I czemu tyle osób z jej rodziny zaginęło, zwariowało i zmarło. Czasem jest smutno, ale w przeważającej mierze zachwycająco: wiele tu historii o dziecięcej wyobraźni, uciekających przed lękami dorosłych, obsesjach i miłości. Minigierki, w których wciela się w śniącą niepokojące sny dziewczynkę, bawiącego się w kąpieli niemowlaka czy otępiałego od jednostajnej, okrutnej pracy faceta są naprawdę fantastyczne: niepokojące i symboliczne. To gra dla tych, którzy tak jak ja bardzo lubią rozgrywki w stylu Firewatch czy Life is Strange.
Sherlock Holmes: Detektyw doradczy
Na koniec wspomnę o jeszcze jednej grze, tym razem nie komputerowej. Tutaj dostaje się w swoje ręce mapę Londynu, książkę adresową, plik gazet z epoki i scenariusz, a następnie wciela się w pomocników Sherlocka Holmesa. Najpierw czytamy dwie-trzy strony wprowadzenia do historii, w której na pewno pojawi się trup, a potem decydujemy, jak prowadzimy nasze śledztwo. Idziemy do kostnicy, na policję czy do miejsca, gdzie ostatnio widziano zamordowanego? Celem jest rozwiązać zagadkę szybciej, niż Sherlock, choć to diabelnie trudne! To gra na dużo myślenia, czasem rozgryzanie szyfrów czy przedzieranie się przez dużą ilość artykułów, w których każde słowo może być wskazówką. W pudełku jest aż dziesięć scenariuszy, każdy na dłuższe, parogodzinne posiedzenie. Bawiłam się wyśmienicie, ale z trzech podejść tylko raz zbliżyłam się do wyniku Sherlocka.
A jak Wam minął maj?
0 komentarze:
Prześlij komentarz