Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

czwartek, 16 sierpnia 2018

Simonów dwóch. "Nie poddawaj się" Rainbow Rowell i "Simon oraz inni homo sapiens" Becky Albertalli


Niestety, moje uroczyste przysięganie, że knuję nową notkę w weekend, nie dało należytych rezultatów. Ślubno-wakacyjny wir wciągnął mnie na tyle, że trudno było się dostosować z powrotem do pracy, a co dopiero prowadzenia bloga. Po ponad miesiącu ciszy powracam jednak z zapasem świeżych sił i chęci, a na dodatek z podwójną porcją recenzencką!

Pierwszy z Simonów, o których będzie mowa, to Simon Snow. Z tych dwóch Simonów bliższy memu sercu, bo bardziej zachwycił, bardziej osobiście przemówił, choć obaj zapewnili solidną dawkę fantastycznych czytelniczych emocji.

Dla tych, którzy nie znają albo nie pamiętają, krótkie przypomnienie: autorka Carry On, Rainbow Rowell, napisała kilka powieść dla nastolatków, z których o dość neutralnej Eleanor i Park mogliście u mnie przeczytać tutaj, a o drugiej, znacznie bardziej specyficznej Fangirl, tutaj. Fangirl to małe objawienie, chyba pierwsza poważniejsza powieść, która podbiła szturmem rynek, tycząca historii dziewczyny piszącej fan fiction. I to z franczyzy niepokojąco podobnej do Harry'ego Pottera. Ta niszowa tematyka długo nie czekała na mały boom young adultów na temat dziewczyn-geeków, jednak póki co Fangirl to dla mnie osobna półka, tuż obok Greena. A Carry On wzięło się stąd, że tak właśnie nazywała się fanowska powieść, którą pisała Magicath w Fangirl.

Kto nie zna Fangirl, będzie postrzegał Nie poddawaj się za jakąś dziwną wariację na temat sagi Rowling z domieszką Zmierzchu (bo przecie przystojny wampir!) i osobliwą, słodziaśną gejozą. Tymczasem dla fanów Fangirl to przedłużenie poprzedniej powieści, w której między fabułą o siostrach bliźniaczkach o przeciwstawnych charakterach próbujących oswoić samodzielność w college'u pojawiają się fragmenty fanficka pisanego przez Magicath. Te urywki były swoistą zabawą dla wtajemniczonych, satyrą na Harry'ego i grą z piszącymi swoje utwory fanami. I właśnie to jest wspaniałe w Carry On, że Rowell wypływa na szerokie wody gry literackiej niższych lotów, pisząc przede wszystkim dla czytelników fandomowych, ale jednocześnie wychodząc poza szarą strefę fan ficka. Nie ona pierwsza, na naszym domowym poletku chociażby Ewa Białołęcka wydała swoje utwory o Hogwarcie pod różową przykrywką okładki Róży z Selerbergu.

Simon Snow, czarodziej pokroju Harry'ego, zaczyna ostatni rok nauki w Szkole Czarodziejów w Watford. Występny i na wskroś zły Szarobur znowu postawi kolejny krok, próbując zagrozić życiu Simona i całego magicznego światka. Osobisty mentor i dyrektor szkoły, wielki Mag, nie ma dla Simona czasu. Dziewczyna się oddaliła, milczy na temat drażliwego wydarzenia sprzed wakacji. A obsesja na punkcie Baza (taki Draco połączony ze Snapem), mrocznego współlokatora Simona, sięga niebezpiecznych wyżyn paranoi. Nic czego nie znamy z Harry'ego.

Tymczasem jednak powieść, wykorzystując ulubione motywy snujących swoje fantazje o Hogwarcie dziewcząt na całym świecie, na bazie tych dość topornie ciosanych pomysłów, tworzy własny świat (razem z mapą), zniuansowanego czarnego bohatera, który okazuje się czymś zupełnie innym, niż ktokolwiek by oczekiwał, bardzo ludzkie i chaotyczne walki rodzin magicznych, przepychanki polityczne i zgrzyty rasowe, których Rowling bała się dotykać. A na koniec zwieńcza to typowym slashowym romansem, pięknie napisanym, aż motylki się miotają w brzuchu podczas pisania. Ciężko się oderwać, choć są miejsca pisane słabiej, w szczególności przy niepotrzebnych, czasem tendencyjnych zmianach perspektyw.

To nie jest jakieś wiekopomne dzieło i Ci, którzy nie są w temacie, raczej nie będą zainteresowani. Ale dla wtajemniczonych... to kamień milowy. Wspaniała uczta. Święty Graal.

Carry On

Rainbow Rowell

St. Martin's Press, 2017
522 strony
Odczucia: ★★★★★/★★★★★





Drugi Simon jest równie uroczy, interpretowany po angielsku trochę mechanicznym, a trochę zmanierowanym głosem Michaela Croucha. Z czasem do lektora idzie się przyzwyczaić, a nawet odkryć, że darzy się go ciepłymi uczuciami. 

Simon i inni homo sapiens ucierpieli w tłumaczeniu, bo „homoseksualna agenda” to frazes na tyle zbanalizowany, że stał się hasłem w bezlitosnym Cards Aganst Humanity, a tytuł oryginalny książki to właśnie beztroska zabawa tymże frazesem. Becky Albertalli jak na debiut napisała świetną młodzieżówkę, lekką, a jednak poruszającą drażliwe tematy (choć bez większych dramatów), wykorzystując ograne motywy pączkującego przez mejle uczucia dwóch nieznajomych. W pierwszych zdaniach powieści dowiadujemy się, że główny bohater został dość niezdarnie zaszantażowany przez kolegę. Jeśli nie pomoże mu zbliżyć się do swojej koleżanki, w której Martin się buja, gość roztrąbi na całą szkołę, że Simon jest gejem. A jeszcze nikt, absolutnie nikt z otoczenia Simona o tym nie wie. I publiczne przyznanie swojej orientacji seksualnej rodzinie, najbliższym i dalszym znajomym to nie jest decyzja, którą można oddać jakiemuś byle matołkowi ze szkoły.
 
Simon musi dorosnąć na tyle, by móc wziąć na swoje barki odpowiedzialność coming-outu, nauczyć się żyć i zwalczać nietolerancję i ignorancję, a także zrozumieć, że nie jest pępkiem świata i uruchomić empatię wobec przyjaciół. Jest zabawnie, jest uroczo, a przede wszystkim jest słodziutko od przekonująco rozpisanych, podszytych młodzieńczym pożądaniem mejli między Simonem a tajemniczym nieznajomym. Rodzina Simona może i zbyt szybko i dobrodusznie przyjmuje z takim niepokojem tajoną wieść, a przyjaciele okazują się dojrzałymi, rozumnymi i kochającymi ludźmi, przez co obywa się bez większych scen, nienawiści i agresji, jednak aż miło czyta się o tych wszystkich ludziach, bohaterach zarysowanych jednocześnie realistycznie i sympatycznie.

Znowuż jednak mamy tu romans gejowski pisany ręką kobiety, a co za tym idzie, to raczej kobieca fantazja, bańka mydlana z marzeniem o mądrym, wrażliwym, popełniającym błędy, ale ostatecznie odnajdującym swoją drogę i miłość chłopaku. Co prawda iluzja literacka zmusza nas do przyznania, jak ludzka i realistyczna jest ta książka przez gromadę fajnych postaci i naładowane energią, przekonujące dialogi, jednak nie można zapominać, że to nie jest żaden głos pokolenia, a pisana ręką początkującej pisarki przyjemna powieść young adult.

Od której jednak, co tu dużo mówić, podczas czytania robi się ciepło na sercu. A ja wciąż nie obejrzałam filmu!
 

Simon vs. the Homo Sapiens Agenda

Becky Albertalli

HarperCollins, 2015
audiobook czytał Michael Crouch
6 godzin 45 minut
Odczucia: ★★★★/★★★★★


Powiedzcie mi zatem, jak to jest, że dwie pisarki młodzieżowe z Ameryki zdecydowały się na gejowskie romanse z chłopakiem o imieniu Simon w roli głównej?

0 komentarze:

Prześlij komentarz