Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 17 sierpnia 2014

Na Tytanie nie ma syren, jest za to Taj Mahal



The Sirens of Titan

Kurt Vonnegut

Gollancz, 2006

  
Niejaki Alex Wood przekonał nie tylko swój mały klub czytelniczy, ale również i mnie, bym wreszcie sięgnęła po Vonneguta. Było to o tyle łatwe, że ta fioletowa niepozorna książeczka już czekała na mnie na półce, zawędrowawszy na nią od brata nieocenionej P. Nazwisko pisarza obijało mi się o uszy niezliczoną ilość razy, w szczgólności podczas pewnych zajęć u szalonego naukowca od literackich statystyk, gdzie wiłam się wewnętrznie ze wstydu, że nie czytałam.

O co tyle hałasu?

Zaczyna się jak troszeczkę poważniejszy Douglas Adams, ten od The Hitchhiker’s Guide to the Galaxy. Mamy humor, mamy absurdalno-naukowe pojęcia takie jak infundibulum chronosynklastyczne wytłumaczone uroczo na przykładzie mądrych tatusiów przez fikcyjną encyklopedię dla dzieci, mamy pana Winstona Nilesa Rumfoorda, który stał się pojawiającym się cyklicznie w miejscach przecinających linię Słońce-Betelgeza zjawiskiem, mamy olbrzymiego psa Kazaka, który również został zinfundibulizowany, mamy szaloną przepowiednię, najbogatszego faceta na świecie i artystokratkę z fanaberiami. Mamy najazd Marsjan, motywy jak z Roku 1894 Orwella, czyszczenie pamięci, statki kosmiczne z jednym przyciskiem, które potrafią tylko lądować, nową religię głoszącą, że Bóg jest wobec nas całkowicie obojętny. I fakt, że Stonehenge widziane z kosmosu znaczy tak naprawdę coś w stylu "Część zapasowa w drodze, priorytetem", a na Merkurym mieszka facet, który zajmuje się puszczaniem pięknej muzyki przeźroczystym stworom, które karmią się drganiami podłoża.

 Koszulka w stylu mesjasza. Kto przeczytał, ten będzie wiedzieć ocb.

Nie będę opowiadać fabuły, bo cała zabawa polega na odkrywaniu, o co tak naprawdę chodzi, kto co zorganizował, co jeszcze spotka głównego bohatera, czy przepowiednia ma szansę się ziścić i tak dalej. Wystarczy powiedzieć, że mamy rasowe, bogate, satyryczno-filozoficzne science-fiction.
Douglas Adams przyznał się w wywiadzie z 1979 roku, że faktycznie Syreny wpłynęły na autostop po galaktyce. Doskonale też wyraził, na czym polega największy atut książki:

 "Sirens of Titan is just one of those books – you read it through the first time and you think it's very loosely, casually written. You think the fact that everything suddenly makes such good sense at the end is almost accidental. And then you read it a few more times, simultaneously finding out more about writing yourself, and you realize what an absolute tour de force it was, making something as beautifully honed as that appear so casual."

 

 

Syreny są cudowne do rozkminiania. Jest tam tyle wątków, tyle drobnych rzeczy, któe zmuszają nas do śmiechu i do zastanowienia. Vonnegut zmusza nas do zastanowienia się nad wpływem religii, przenaczenia, instytucji, wychowania, bogactwa, mechanizacji czy wojska na życie człowieka.

Z jednej strony mamy bohatera, który uważa, że jest wybrańcem Boga i to z woli Najwyższego jest obrzydliwie bogaty. Tatusiek zaś, zawierzając na ślepo Biblii wykoncypował najidiotyczniejszy i o dziwo, niesamowicie skuteczny pomysł na giełdę.

Z drugiej strony znajdziemy potępienie religii, która wychwala nierówności między ludźmi, a następnie stworzenie Kościoła Boga Doskonale Obojętnego. Kościół ten opiewa wizję Boga, dla którego czyny człowieka są równie istotne, jak dla nas ruchy planktonu. Wywyższa też równość, doprowadzając do sytuacji, w której wyznawcy specjalnie na różne sposoby umniejszają swoje możwliości i umiejętności, by nie odbiegać od przeciętnych zdolności zwykłego zjadacza chleba. Ludzie silni noszą ciężarki, ludzie o sokolim wzroku okulary pogorszające wzrok, ludzie piękni z kolei umyślnie się oszpecają.

Wreszcie odkrywamy plan dokonały kogoś, kto i tak był pod wpływem jeszcze innego planu. A końcowy plan okazuje się równie idiotyczny, jak ruchy planktonu właśnie. Wychodzi na to, że ludzkość nigdy nie rozwijała się samodzielnie, zawsze była pod wpływem innych czynników. Nie ma odgórnego, boskiego przeznaczenia, nie ma też głębszego sensu w naszym istnieniu. Jest tylko seria przypadków wywołana krzyżującymi się wpływami, zdarzeniami, decyzjami podjętymi często daleko od nas.

Vonnegut opowiedział też o rasie oryginalnie zamieszkującej planetę Tralfamadore. Rasa ta cierpiała na obsesję celowości. Uważała, że wszystko musi mieć jakieś przeznaczenie, jakiś cel, jakiś powód. Gdy dowiedzieli się, że tak naprawdę nie ma nic takiego jak palec boży, oszaleli i pozabijali się wzajemnie. Autor daje nam do zrozumienia, że jesteśmy jak Tralfamadorzanie, ale nie wolno nam oszaleć z tego powodu. Podpowiada nam, że cel możemy sobie znaleźć sami - tak jak Boaz, który odnalazł się na Merkurym czy Chrono, który zamieszkał z tytanowskimi ptakami. Albo wreszcie sam Malachi Constant, nasz wierny posłaniec, który odnalazł przeznaczenie w wiecznej tułaczce i miłości albo jego odległa partnerka, Beatrice, która swój cel odkryła w byciu użyteczną, w pisaniu, w wychowaniu syna.

Jedyna rzecz, która mnie odrzuca w Syrenach to właśnie dość kartonowa postać Beatrice, uciążliwej i oziębłej arystokratki-poetki. To jedyna kobieca bohaterka i chyba najmniej przyjemna osoba w książce. Nie ma własnego chatakteru, jest mimozą, kukiełką w rękach innych. I na dodatek dziękuje mężczyźnie za obrzydliwy, pijany gwałt, który odebrał jej dziewictwo. Dziękuje mu, bo najgorsza rzecz w życiu to nie być użyteczną dla nikogo, nigdy nię nie ubrudzić życiem. Zupełnie to do mnie nie przemawia.

Więcej przekmin na temat książki tutaj.