Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

czwartek, 30 kwietnia 2015

Tajemniczy nieznajomy na przyjęciu i pesymizm Eliota


The Cocktail party

T.S. Eliot


Brytyjczyk Thomas Stearns Eliot nazywany jest jednym z największych poetów dwudziestowiecznych. Uważany za prekursora poezji modernistycznej dzięki takim dziełom jak wspaniała Pieśń miłosna J. Alfreda Prufrocka czy poematowi Ziemia jałowa, który na polski przetłumaczył Czesław Miłosz. Miał nieoceniony wpływ na literaturę i krytykę światową. Podejmował tematykę kryzysu moralno-duchowego, pustki, znużenia, rozkładu wartości, uczuć i porozumienia międzyludzkiego. W 1948 roku został uhonorowany nagrodą Nobla.

Do I dare
Disturb the universe?
In a minute there is time
For decisions and revisions which a minute will reverse.

For I have known them all already, known them all:
Have known the evenings, mornings, afternoons,
I have measured out my life with coffee spoons;
I know the voices dying with a dying fall
Beneath the music from a farther room.
               So how should I presume?
fragment The Love Song of J. Alfred Prufrock T. S. Eliota

Był też dramaturgiem. Jego najbardziej znana współcześnie sztuka to Zabójstwo w katedrze, jednak najbardziej popularna za życia poety to właśnie Cocktail party. Muszę szczerze wyznać,bijąc się w piersi, że jak bardzo lubię wiersz o Alfredzie Prufrocku, tak nie znam w ogóle sztuk Eliota. I w ogóle nie przepadam zbytnio za czytaniem sztuk jako takich; szybko się rozpraszam, gubię wątek, przegapiam imiona osób mówiących, mylą mi się bohaterowie, męczą mnie didaskalia. Z jakiegoś powodu mój wzrok prześlizguje się po wszystkim, co nie jest dialogiem i jeśli się nie skupiam, szybko nie wiem, o co w ogóle chodzi i kto mówi. Zdecydowanie wolę posłuchać albo obejrzeć sztukę ogrywaną, ale nie zawsze jest jednak okazja, a tymczasem ostatnio moja droga koleżanka opowiadała o języku miłości w dramatach Eliota na konferencji i znów mi się zrobiło głupio. Stąd pewnego dnia zabrałam ze sobą w podróż białą książeczkę w eleganckim tytułem, postanawiając się zmusić do lektury.

W trzech aktach Eliot zarysowuje problem wyboru, z jednej strony trudności podjęcia decyzji, przekleństwo niezdecydowania, z drugiej długotrwałych konsekwencji wyborów życiowych. Mamy misternie, symetrycznie niczym figury szachowe rozmieszczonych bohaterów: Edwarda Chamberlayne'a i jego żonę Lavinię, a także ich gości Celię Coplestone, Petera Quilpe'a, Julię Shuttlethwait i Alexandera MacColgie Gibbsa. W pierwszym akcie okazuje się, że organizatorka przyjęcia, Lavinia, opuściła męża i zniknęła. Sam mąż uwikłany jest w romans z artystką Celią, a Lavinia - z nudnawym, ale młodym Peterem, który tak naprawdę żywi uczucia do Celii. Wreszcie opiekunami tych par są odpowiednio Julia, wygadana starsza pani, oraz Alex, człowiek, który ma wszędzie znajomości i uwielbia przechwalać się swoimi zdolnościami kulinarnymi. Na przyjęciu pojawia się też tajemniczy nieznajomy, który obiecuje Edwardowi sprowadzić jego żonę po warunkiem, że nie będzie pytał o to, co się działo podczas jej nieobecności.

Zdjęcie z przedstawienia The Cocktail Party w nowojorskim teatrze TACT/The Actors Company Theatre, 
źródło: robertaonthearts.com

Tajemniczy nieznajomy to postać kluczowa dla samopoznania zarówno Lavinii, jak i Edwarda, a następnie do zaakceptowania siebie takimi, jakimi są i wybrania swojej drogi życiowej. Peter wybiera karierę scenarzysty filmowego, co jednak skazuje go na brak Celii, zaś sama Celia wybiera męczeństwo i świętość. Drogi poszczególnych postaci są rozrysowane prosto, symetrycznie i schematycznie, dzięki temu bardziej niż na samej intrydze skupiamy się nad często intrygującymi i wywołującymi głębsze przemyślenia cytatami postaci, a także samym zamyśle autora i przesłaniem sztuki. Dialogi iskrzą się od inteligentnych, często gorzkich spostrzeżeń, a sam język, choć żywy i konwersacyjny, jest tak naprawdę pisany zakamuflowanym wierszem.

Nie jestem pewna mimo wszystko, czy The Cocktail Party przypadło mi do gustu. Bohaterowie są papierowi, sytuacje nierealne, niektóre elementy fabuły niejasne. Nie wierzę w romans bezwolnego Edwarda, a tym bardziej w to, że Celia byłaby skłonna pożądać takiego człowieka. Choć najważniejszym argumentem sztuki w stronę świadomego i zdecydowanego podejmowania decyzji życiowych, Edward tak naprawdę nie ma chwili spokoju, bombardowany jest kolejnymi spotkaniami, rozmówkami, tajemniczymi knowaniami nieznajomego z przyjęcia. Choć wydaje się, że Eliot chciałby, byśmy uwierzyli w wybór Edwarda, trudno nie odnieść wrażenia, że zostaje do wszystkiego namówiony. A w jaki niby sposób Julia, Alex i nieznajomy są w zmowie? Jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego znienacka w akcie trzecim mamy taki przeskok w czasie i widzimy trochę niezrozumiałe z punktu widzenia rozwoju charakteru postaci wybory i ich konsekwencje? I dlaczego utwierdza się widza w przekonaniu, że podejrzany nieznajomy ma tak naprawdę sanacyjny wpływ na bohaterów?...

Pesymizm Eliota w pełnej krasie. Źródło: erinashli.tumblr.com

Osobiście troszeczkę odstrasza mnie fakt, że jednak każda z postaci jest papierowa, bo chyba jest bardziej odzwierciedleniem idei, a nie autentycznej postaci. Wybory życiowe i miłosne postaci zostały ułożone, by ukazać je jako coś w rodzaju moralitetu, a nie dlatego, że są przekonujące. Męczyłam się przy tej sztuce o wiele bardziej niż przy chociażby wspaniałym Wildzie, Witkacym czy Ionesco. Czuję jednak, że powinnam się bardziej wgryźć w materiały krytyczne poświęcone tej sztuce, by zrozumieć ją dogłębnie, w całym zamyśle Eliota. Podobała mi się jednak idea tego, że każdy z nas zmienia się nieustannie i nigdy nikogo nie znamy do końca, nawet samych siebie, bo nasza znajomość drugiej osoby opiera się na wspomnieniach które nieustannie tracą na aktualności.
 "Ah, but we die to each other daily.
What we know of other people
is only out memory of the moments 
during which we knew them. And they have changed since then."

A na zakończenie jedna z moich najulubieńszych piosenek Franka Turnera, inspirowania Prufrockiem Eliota właśnie.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Steampunkowy debut na Pyrkonie i chińskie bajki


Pierwszy Pyrkon za mną!

Wróciłam wymordowana sześciogodzinnymi podróżami w pociągu, wymęczona dużą ilością chodzenia, zmęczona lawirowaniem w komunikacji miejskiej w Poznaniu (pierwszy raz!), ale szczęśliwa, podekscytowana i syta. Nerdozy pod dostatkiem, cosplayerzy co krok, ciekawe panele, mnóstwo gier, atmosfera cudowna. Tu Rorschach, tam siostry Mario i Luigi, gdzie indziej Groot, zastęp Boba Fettów i znienacka banda postapo. Osobiście wybrałam steampunk, ochoczo przywdziewając zielonkawy kapelusz z ciemnymi goglami, jasnobrązowy gorset i rząd skórzanych pasków, za które zatknęłam pożyczony pistolet kurkowy (przepiękna replika), ale po długim, gorącym dniu taki strój mocno dał w kość.


Bardzo mile wspominam spotkanie z Jasperem Ffordem, autorem między innymi serii książek o Thursday Next, której pierwszym tomem delektowałam się na Erasmusie w Wielkiej Brytanii. The Eyre Affair to cudowna zabawa klasyką i powieścią detektywistyczną z Brontë i Dickensem w tle. Podczas rozmowy udało mi się wtrącić swoje trzy gorsze i osobiście powiedzieć autorowi, jak bardzo podobała mi się ta powieść.


Wspaniały był panel o prawdach objawionych fandomu Hannibala, z powodu przeraźliwego zmęczenia i komunikacji nocnej musiałam wyjść z prezentacji o weird fiction w serialu True Detective w momencie, gdy zaczynało się robić ciekawie. Bardzo mi szkoda, że nie trafiłam ostatecznie na żaden panel o Doktorze Who, a tym bardziej że nie wiem, jak ostatecznie się skończyła inicjatywa spotkania fanów Sherlocka. Posiedziałam też na strefie planszówkowej z fajnymi ludźmi, próbując sił w bardzo przyjemnej grze Time's Up. Powzdychałam do kotków słuchając Kiciputka i uśmiałam się czytając o tym, jak Kobieta Ślimak stworzyła iGranie z Gruzem.

Za dużo się działo, by być wszędzie i zobaczyć wszystko, ale konwenty to świetna rzecz. A już w połowie maja będę na Komiksowej Warszawie i Warszawskich Targach Książki! Jeśli ktoś z Was też będzie w stolicy w tym czasie, może się spotkamy?

Poza tym chciałam polecić mój kolejny wpis gościnny na Pulpozaurze - tym razem napisałam o ostatnio głośnym anime Attack on Titan. Tutaj zresztą jest lista tekstów, które dla nich napisałam. Zachęcam do zajrzenia na Pulpozaura, to świetny blog serialowy tworzony przez zastęp cudownych ludzi:)


Jak Wasze plany konwentowo/wyjazdowe?

niedziela, 19 kwietnia 2015

Krew na rękach, współczesny Makbet i domek z kart


House of Cards
Michael Dobbs


Skromne korzenie, Oksford, potem doktorat w Stanach. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku zaczyna pracę dla Partii Konserwatywnej w Londynie. W krótkim czasie pnie się wysoko po schodkach kariery politycznej i w 1979 zostaje doradcą liderki Opozycji, Margaret Thatcher, która w tym samym roku zostaje premierem. Zostanie na tej pozycji na ponad dekadę. Po kilku latach Dobbs wypracowuje sobie plakietkę "westminsterski płatny zabójca o twarzy dziecka", którą prasa hojnie szafuje. W 1986 zostaje szefem kancelarii pani premier, która rok później urządza mu publiczną awanturę. Oskarża o spiskowanie. Dobbs wynosi się z rządu i wyjeżdża z żoną na pierwsze od lat wakacje. Podczas urlopu czyta książkę, przy tym głośno narzeka na jakość czytadła. Żona drwi, że skoro tak, to niech to udowodni i napisze coś lepszego.

W 1989 roku publikuje Domek z kart, pierwszą część trzyczęściowej serii thrillerów o bezwzględnym polityku Francisie Urquharcie. Rok później powstaje miniserial BBC na podstawie książki.

Od dwóch lat historia Dobbsa przeżywa swój renesans. Platforma Netflix wypuściła już trzy sezony serialu opartego na motywach powieści, przeniesionych na grunt amerykański. Na liście producentów wyróżnia się nazwisko fantastycznego reżysera Davida Finchera, a z fotosów promujących serial spogląda na nas zadowolona z siebie twarz Kevina Spaceyego. O serialu mówi się na spotkaniach biznesowych, w gronie przyjaciół, czyta się o nim w magazynach. Czwarty sezon zapowiadany jest na przyszły rok.


Amerykański Francis Urquhart to Frank Underwood, bo w USA nie lubią wymyślnych szkockich nazwiskŹródło: clickege.net

Dziś wreszcie obejrzałam pierwszy odcinek serialu, bo dopiero co skończyłam czytać pierwszą część trylogii. Stonowane, zimne kolory i modna oschłość bohaterów to współczesne podejście do starego jak świat tematu korupcji, żądzy władzy i pychy. Mogę bez problemu wyobrazić sobie podobnie skrojoną ekranizację z budynkiem brytyjskiego parlamentu i czerwonymi piętrowymi autobusami w tle. Ale o tym, jak serial wychodzi w porównaniu za chwilę.

Francis Urquhart (Dobbs najpierw wymyślił dobitne inicjały F. U., a dopiero potem samo miano bohatera) to rzecznik dyscypliny klubowej, czyli Chief Whip rządzącej Partii Konserwatywnej. Obowiązkiem whipów jest między innymi pilnowanie, by posłowie stawiali się w parlamencie, gdy odbywają się ważne głosowania, a także podawanie zgodnych z polityką partii instrukcji, jak mają głosować. Sama nazwa pochodzi od pojęcia myśliwskiego oznaczającego zaganianie psów, które odbiegają od stada. Więcej ciekawostek odnośnie amerykańskiego odpowiednika stanowiska i różnic pomiędzy remakem serialu BBC można znaleźć tutaj.

Ian Richardson jako Urquhart w serialu sprzed dwóch dekad. Źródło: minhaserie.com.br

W związku ze swoją pracą Urquhart zna wszystkie brudne sekrety polityków i nie raz, nie dwa ratował ich przed publicznym skandalem. Po nowych wyborach, które rządząca dotychczas partia wygrywa po raz kolejny, ale z o wiele mniejszą przewagą niż dotychczas, mężczyzna składa premierowi propozycję przetasowania w rządzie, w tym promocji samego Urquharta na stanowisko ministra. Premier Henry Collingridge odrzuca propozycję, postanawiając w ogóle nie zmieniać składu rządu na następną kadencję. Chief Whip w odwecie nie tylko obmyśla godną zemstę, postanawiając zgarnąć przy okazji jeszcze lepszą pozycję; pozycję, o której marzy każdy polityk.

Polityczne pionki na szachownicy Urquharta poddają się łatwo zręcznym palcom polityka. Za pomocą kilku skutecznych ruchów premier dostaje naprawdę mocno w kość, a czytelnik z fascynacją obserwuje mistrza marionetek w akcji. W całą aferę wmieszana jest też przenikliwa dziennikarka Mattie Storin, która węszy jak pierwszorzędny pies myśliwski, chciwy potentat prasowy Benjamin Landless, przypominający Ruperta Murdocha, a także polityk-kokainista Roger O'Neill.

Subtelność i determinacja Urquharta sprawiają, że pomimo obrzydzenia podziwiamy jego zmyślność i elegancję zła, która odwołuje nas od razu do tradycji elżbietańskich dramatów. Urquhart jest jak Ryszard III i Makbet, może i ma na rękach krew, ale to mu nie przeszkadza zdobywać to, na co ma ochotę. Z drugiej strony kibicujemy Mattie, która ma niekwestionowany talent, siłę ducha i odwagę, ale też ukrywane problemy z własną wartością i otworzeniem się na bliskość. Powieść czyta się błyskawicznie, chciwie i z uznaniem. Brytyjska polityka, dziennikarstwo przenoszące się powoli z Fleet Street na inne platformy niż druk, bezwzględna walka o władzę zarówno w rządzie, jak i wielkim biznesie - nawet osoby mało zainteresowane taką tematyką znajdą w House of Cards lekturę w sam raz dla siebie. Tajemnice, romanse i spiski przeprowadzane są zgrabnie i z rozmysłem, rozwiązania może nie zawsze zaskakują, ale to nie o to chodzi. Bardziej chodzi o docenienie konsekwencji i rozwagi, z jaką Urquhart wprowadza w życie swój plan, a także o to, z jaką gracją mówi: "You might think that, I couldn't possibly comment".

To cudowne, w jaki sposób oba seriale łamią czwartą ścianę. Źródło: whosay.com

Osobiście rozczarowała mnie trochę postać Penny Guy, sekretarki O'Neilla. To jedyna zaraz po Mattie postać kobieca, czarnoskóra piękność, która z początku stylizowana jest na inteligentną i silną kobietę, która trzyma w garści konsultanta od spraw publicznych. Oddana i odpowiedzialna, okazuje się wkrótce, że jest też płaczliwa, mało kompetentna i otwarta na seks do tego stopnia, że specjalnie pokazuje się nago szefowi, by go sprowokować. Choć bierze udział w spisku, nie zdaje sobie nawet z tego sprawy; nie widzi, że Roger jest uzależniony; bezwolnie poddaje się sugestii przełożonych, by być "specjalnie miłą" dla konkretnego polityka, co kończy się rzecz jasna w łóżku; ostatecznie wyjawia nawet sekrety O'Neilla dziennikarce, rozklejając się w momencie, gdy Rogerowi najbardziej przydałaby się jej konkretność i lojalność. Wydaje się, że autor potrzebował seksualnej zabawki i łatwego do naginania pionka w grze. Szkoda, że zmarnował potencjał tej postaci.

Podejście do kobiet zmienia trochę serial Netflixa, ponieważ dużą rolę od pierwszego odcinka dostaje pani Underwood, godziwa następczyni pani Makbet. Na kolana powaliła mnie scena, w której zatrzymuje się na chwilę na schodach, podczas gdy jej mąż przewraca w drugim pokoju stół, odgrywając złość w taki sposób, jaki ona by sobie życzyła. Wydaje się bezlitosna i bezwzględna, tego samego oczekuje od swojego męża. Robin Wright robi naprawdę duże wrażenie.

Źródło: popsplat.in

Zakończenie House of Cards zbiło mnie mocno z tropu. Dopiero teraz zorientowałam się, że Dobbs zdecydował się pisać kolejne części tylko i wyłącznie ze względu na ogromną presję telewizji i fanów serialu. Najnowszy serial amerykański odchodzi trochę od fabuły książki, ale na razie wychodzi mu to na dobre. Mam tylko wątpliwości co do dziennikarki, przechrzczonej na Zoe Barnes. Po pierwszym odcinku wydaje się większą karierowiczką o wiele niższych kompetencjach i nieprofesjonalnych sposobach na polityków (bluzeczka w serek i dekolt ukształtowany stanikiem typu push-up). Pierwsze spotkanie Mattie i Urquharta w powieści pozbawione było podtekstów, tam raczej chodziło o nieformalną grę polityczną. W dodatku wyglądająca na wystraszoną filigranowa Kate Mara ubrana w bluzę z kapturem sprawia wrażenie o wiele słabszej niż książkowa Mattie, która co rusz wspomina dziadka-Wikinga.



Zoe obgryza paznokcie i nie powala garderobianymi ubraniami. Źródło: vk.com

Przy okazji czytania książki w oryginale, miałam okazję przejrzeć kilkadziesiąt stron polskiego
tłumaczenia. Mam wrażenie, że nasza wersja została wzbogacona o dużą ilość wulgaryzmów i podtekstów seksualnych. Znalazłam miejsca, gdzie dodano całe akapity... dlaczego? Stara edycja? Istnieją dwie różne wersje? EDIT: Sprawa wyjaśniona. Polska edycja Znaku to wersja poprawiona po latach przez autora.

PS Jakby ktoś się wybierał na Pyrkon - dajcie znać, będę!

sobota, 11 kwietnia 2015

Ukraść książkę i pobić Hitlera


Book Thief
Markus Zusak
Audiobook


Po przesłuchaniu za nic się nie mogłam zdecydować, czy to książka piękna i mądra, czy przesłodzona i wydumana.

Z jednej strony czaiłam się na Złodziejkę książek od liceum, ale nigdy nie przeczytałam więcej niż kilka stron, choć zaczynałam parę razy. Z jakiegoś powodu odstraszały mnie te trochę pretensjonalno-nowatorskie wstawki narratora, wyszczególnione, wyśrodkowane i z ozdobnymi farfoclami. Wreszcie niedawno zaczęłam słuchać audiobooka. I okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Słuchając wygładzonego tekstu bez cudowania było o niebo lepiej.

Z drugiej po premierze filmu z Geoffreyem Rushem i swoistym renesansem, odkrywaniem Zusaka na nowo przez rzesze fanów i dużą część blogosfery, poczułam magiczne przyciąganie, by samej wreszcie przeczytać pomimo pospolitego poruszenia i popularności. A poza tym naprawdę uwielbiam Rusha. (Czy ktoś jeszcze zachwycał się jak ja filmem o markizie de Sade Quill z Kate Winslet i nim w roli głównej?)

Nigdy nie wiedziałam dokładnie o czym jest książka, zawsze tylko migała mi okładka z eteryczną dziewczynką i Śmiercią z kosą ujęte w wesołym danse macabre. Kilka pierwszych stron książki zaś odkrywało narrację Śmierci właśnie, która przygląda się pewnej dziewczynce, nazywanej szumnie i sztucznie złodziejką książek. Gdzie? Kiedy? III Rzesza na progu II Wojny Światowej.

Raz i dwa, raz i dwa, Dziewczynka Wojenka na imię ma. Źródło: Wikipedia.

Akcja powieści osadzona jest w hitlerowskich Niemczech, a dziewczynka - nie, nie jest małą Żydówką - to pomiot komunistów i nie ma lekko. Nie pamięta ojca, młodszy brat umiera z choroby i wycieńczenia w wagonie pociągu, matka oddaje ją na wychowanie obcym ludziom i przepada jak kamień w wodę. Mała Liesel Meminger nie chce wysiąść z samochodu przed domem państwa Hubermannów. Nie chce się też umyć. Zamknięta w sobie, opiera się szerokiej jak szafa, wulgarnej i opryskliwej pani Rosie, którą ma nazywać mamą. Dopiero jej mąż, cierpliwy pan Hans, wywabia dziewczynkę z samochodu.

Śmierć, wszechwiedzący, wszechwidzący, wszędobylski narrator, jest zawsze blisko Liesel. Widział/-a ją nad grobem brata, jak kradła małą, czarną książeczkę, która wypadła z kieszeni pomocnika grabarza. Widział/-a ją z papą, Hansem Hubermannem, kiedy ten czuwał przy śniącej koszmary dziewięciolatce, a następnie uczył ją czytać z podręcznika grabarza, pierwszej ukradzionej przez nią książki. Widział/-a ją sklejającą sylaby, później czytającą płynnie inne ukradzione książki, jak dorastała, jak doświadczała codziennych radości i smutków, tragedii, bombardowań, strachu. Widział/-a młodzieńczą miłość nierozłącznego z Liesel Rudy'ego Steinera, topniejące dla małej serce straumatyzowanego Maxa Vandenburga, Żyda, którego ukrywa w piwnicy rodzina Hubermannów, puste spojrzenie pogrążonej w depresji żony burmistrza, pani Ilsy Hermann, po cichu pozwalającej wynosić książki ze swojej biblioteki tej córce praczki. Widział/-a ją nad sosami tlącej się literatury pro-żydowskiej, ciałami najbliższych, gruzami życia, wreszcie przyszedł/-szła na spotkanie twarzą w twarz, bo na koniec każdy się z nim/nią spotyka.

Kadr z filmu. Źródło: tumblr.com

Sama idea Śmierci jako narratora jest chwalebna, ciekawa, nasycona znaczeniem, ale też mało subtelna w przypadku wojny, która zebrała największe żniwo w historii ludzkości jeśli chodzi o ofiary i straty. Nie wiem, jak to wgląda w wersji polskiej, ale po angielsku nie wiemy jaka jest płeć Śmierci, czy to on, czy to ona, a może to nie ma znaczenia, takie kategorie są zbędne? Jednak słuchając audiobooka czytanego w sposób serdeczny, żarliwy i z uczuciem przez brytyjski akcent Allana Cordunera urwała w głowie obraz Śmierci jako poczciwego starszego mężczyzny. Ponoć podobnie jest w filmie, którego jeszcze nie widziałam - w końcu w tradycji anglosaskiej Śmierć jest rodzaju męskiego (jak w Pratchecie chociażby). W naszej słowiańskiej kulturze jednak Śmierć to Kostucha, a więc kobieta. Jaka jest Śmierć dla Liesel?...

Kolejny mało subtelny wątek, którym czytelnik uderzany jest w bębenki uszne raz po raz, to rzecz jasna książki. Analiza tego motywu jest fascynująca, jednak ciągłe podkreślanie tego, że dziewczynka jest Złodziejką Książek, Strząsaczką Słów i kim tam jeszcze szybko się przejada, skoro centralnym punktem powieści jest fakt, że Liesel opętana jest obsesją na punkcie słowa pisanego. Złodziejka książek pokazuje czytelnikowi za pomocą historii o małej Niemce, że słowa i historie to najważniejszy sposób komunikacji między jednym człowiekiem a drugim. Liesel zbliża się swojego nowego papy Hansa Hubermanna, ucząc się od niego alfabetu, do Maxa poprzez opisy pogody, on zaś odwdzięcza się jej własnoręcznie napisanym opowiadaniem. Wreszcie Liesel umie uspokoić zgromadzonych w schronie sąsiadów czytając im z książki, a pisanie własnej ostatecznie okazuje się ocaleniem - nie tylko w przenośni. Sama powieść tworzy między czytelnikiem a bohaterami powieści silną wieź. Siła słów jest więc nieoceniona, daje azyl, spokój, ale też jest niebezpieczną bronią niosącą treści ideologiczne. Hitler doszedł do władzy dzięki sile przekonywania, płomiennym przemowom, tomem Mein Kampf, a więc dzięki słowom, a nie karabinom. Gdy Niemcy nie chcieli, by szkodliwe, wywrotowe pomysły trafiały do głów zwykłych ludzi, palili książki. Jedną z takich płonących książek ratuje Liesel, jak jej rodzina ratuje Maxa, przyjmując go do własnego domu. Ironicznie to właśnie dzięki Mein Kampf, wrogiej książce, Maxowi udaje się przemknąć do Hubermannów, gdy zasłania się nią w pociągu. Powieść jest dosłownie naszpikowana takimi nawiązaniami. Dlaczego jeszcze dorzucać do tego powtarzany raz po raz tytuł Złodziejki książek?

 Stereotypowe, ale i urocze zestawienie postaci. Źródło: micehell.deviantart.com

Patrząc z perspektywy marketingowca, pomimo tego, że powieść jest dobra, zgrabnie pomyślana, wzruszająca i żywo angażuje czytelnika, to również idealny produkt. Mamy rzewną historię małej, ślicznej dziewczynki o wielkim talencie - czy to nie brzmi jak materiał na finalistkę X Factora? Z niechęcią muszę też stwierdzić, że pomimo tematyki i wszędobylskiej śmierci, świat Liesel przed i w trakcie wojny wydaje się wręcz sentymentalny i cukierkowy w porównaniu do wstrząsającej rzeczywistości Kolumbów. To dobrze, że oswajamy Niemców, że książka pokazuje, że nie wszyscy byli absolutnie oddani partii. Ale jednak mam pewien niesmak, jakby Złodziejka... jest zbyt dziecinna i krótkowzroczna, jakby historia Liesel pomimo całego tragizmu była bańką mydlaną. Wciąż nie wiem co o tym myśleć. Może do pełnej satysfakcji z tej książki należy się wyzbyć pamięci o Zośce, Rudym i Alku, o Jerzym, Zygmuncie i Kolumbie, wymazać z pamięci fakt, że pochodzi się z kraju nad Wisłą, że krakowski Płaszów tak blisko.

Niezmiernie podobała mi się jednak świetnie zbudowana relacja pomiędzy przybranym ojcem a straumatyzowaną dziewczynką, pomimo ckliwości popieram motyw akordeonu, pokochałam Rosę Hubermann, klnącą jak szewc, rzucającą na prawo i lewo Saumensch i Saukerl, które z czasem zaczynają brzmieć tkliwie, jak zdrobnienia. Przypadła mi do gustu dziwnaczna, cicha znajomość z żoną burmistrza, która przypominała mi trochę Miss Havisham z Great Expectations. Przygarnęłabym Rudy'ego, urwisa o wielkim sercu, który tyle czekał na całusa od Lisel, podobnie polubiłam większą część mieszkańców Himmelstrasse w małym miasteczku Molching. Do tego jeszcze dochodzi czasem naprawdę udany, poetycki język Śmierci, jego opisy kolorów, choć czasem też popada w przesadę, od której bolą zęby.

 Ładna sentencja. Powtarzana zbyt wiele razy przestaje być taka ładna. Źródło: sleye1stories.tumblr.com

Może przesadzam? Może. Podobało się? Podobało. Warto było? Warto. Czy to piękna i mądra książka? Wartościowa i ładna, tak, ale bez przesady. Przesłodzona i wydumana? Momentami. Czy to wielkie dzieło? Nie do końca. Dziękuję za uwagę.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Kolorowe jajka, milion pytań i koncert życzeń



Stało się, zostałam po raz pierwszy nominowana do Liebster Blog Award, a stało się to za sprawą Weroniki, która prowadzi bloga Kto czyta książki, żyje podwójnie. Wielkie dzięki za nominację, choć nie jestem wielką fanką zabaw typu Złote Myśli czy łańcuszków z listami. Podejmę jednak wyzwanie, bo pytania są ksiażkowe i może sprowokują do ciekawej dyskusji czy przemyśleń!

Zacznijmy zatem. Mam odpowiedzieć na 11 pytań, zadać tyle samo, a następnie nominować również 11 osób.

1. Która książka zachęciła Cię okładką, a rozczarowała treścią? 
Czy pojawiła się w Twoim życiu taka sytuacja?

Taka sytuacja jak najbardziej miała miejsce nie raz, nie dwa. Moja przyjaciółka kiedyś zapytała żałośnie zastanawiając się nad kupnem pięknie wydanego Pokoju z widokiem w wersji oryginalnej: "Czy można kupić książkę tylko i wyłącznie przez wzgląd na okładkę?" Odpowiedziałam gorliwym kiwaniem głową. Książka trafiła na półkę mojej przyjaciółki, a ja sama zresztą sobie parę miesięcy później sprezentowałam to samo wydanie. Śliczne. Sama powieść mnie jednak nie rozczarowała - dla przykładu zrobiły to Rywalki Keiry Cass, o czym już dość zjadliwie pisałam.

2. Czy łatwo ulegasz książkowym promocjom? 
Tylko 9,99 zł i przychodzisz do domu ze sporej wielkości stosem różnych powieści.

Oczywiście, że tak! Z umiarem i rozmysłem, ale jak widzę przecenioną książkę zastanawiam się trzy razy. Ostatnio kupiłam tak Króla bólu Dukaja, bo księga była za 15 zł do kupienia w Księgarni pod Globusem. A jeszcze jak mogę wpaść do mojego ukochanego Massolitu i tam mogę kupić taniej, wezmę dwie albo trzy zamiast jednej. I jeszcze to doskonałe czekoladowe ciasteczko amerykańskie.

Moje ulubione miejsce w Krakowie, kawiarnioksiegarnia Massolit. 

3. Czy wolisz zagranicznych autorów książek? A może Twoje serce podbili Polacy?

Jako anglistka i translatolog z zamiłowaniem do literaturoznawstwa, z czystym sercem przyznaję się do uwielbienia literatury anglosaskiej. Studia poświęciłam głównie czytaniu autorów brytyjskich i amerykańskich, przez co ucierpiała moja znajomość współczesnej prozy polskiej, nie mówiąc już o innych kulturach i językach, choć próbuję jak mogę nadrabiać zaległości. Największym uczuciem darzę Witkacego, Gombrowicza, Chmielewską, Sienkiewicza, Tokarczuk, lubię też polską fantastykę, odkrywam Stasiuka, Bator, Kuczoka i Dehnela.

Mój dom rodzinny pełen jest takich właśnie okładek. 
Kiedyś zrobię małe zestawienie moich ulubionych Chmielewskich!

4. Podaj przykład książki, o której czytałaś/czytałeś wiele pochlebnych opinii, 
a Tobie takowa się nie spodobała. Czy przytrafiło Ci się coś takiego?

Sztuka w tym, by umiejętnie dobierać sobie lektury do swojego gustu. Bardzo rzadko się zawodzę na książkach, które czytam dla przyjemności, chyba że chodzi o te, które czytam, że tak powiem, dla beki, np. wspomniane już Rywalki Keiry Cass, Pięćdziesiąt twarzy Greya E. L. James czy Zmierzch Stephanie Meyer.

5. Z jakiego źródła czerpiesz informacje o książkowych nowościach? 
Blogi recenzenckie, strony internetowe wydawnictw, a może księgarnie?

Przeglądam blogi książkowe, czytam regularnie czasopismo Książki, chodzę na targi książek, rozmawiam ze znajomymi, zaglądam do księgarni i na strony wydawnictw... Różnie, różniście.

6. Która z przeczytanych powieści wydawała Ci się sztuczna i mało realna tak, 
że nie mogłaś wczuć się w całą aurę panującą na jej kartach?

Hmm, żeby nie powtarzać wspomnianych już wyżej pozycji... Chyba Jądro ciemności Conrada to książka, do której po dwóch przeczytaniach wciąż ciężko mi się przekonać.

7. Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?

Och, nie! Tylko jedna ulubiona? Tak trudno wybrać... Cóż, w takim razie Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren. W końcu książeczka odziedziczona po mojej mamie została zczytana do nieprzytomności, po siódmym czytaniu przestałam liczyć. Uwielbiałam te dzieciaki, ich zabawy, humor, tę zabawę... i tak bardzo chciałam siedzieć pośród białych, białych kwiatów z Lisą i Brittą, uciekać przed baranem na wyspie, wyrywać po kryjomu zęby, chować się na strychu, łowić raki, chodzić do dziadziusia na ślazowe cukierki, śpiewać o kawałku kiełbasy dobrze obsuszonej:)

Te dzieciaki były moimi najlepszymi kumplami w dzieciństwie.

8. W którym bohaterze literackim mogłabyś się zakochać?

Ho-ho-ho! Mogłabym! A w którym się nie kochałam! Pierwszy był Piotruś Pan. Potem był Bohun, D'Artagnan, Pan Pajączek z Tajemniczego opiekuna i Edward z Błękitnego zamku, Draco Malfoy, wampir Lestat, wymyślony przeze mnie elf ze Śródziemia Tinwe (pisałam o nim opowiania), pan Rochester. Gdybym przegrzebała pamięć i biblioteczkę, mogłabym jeszcze wymieniać. Wszystko to dlatego, że uwielbiam przed snem wyobrażać sobie, co by było gdyby...

Pan Rochester z cudownej ekranizacji z 2006 roku.

9. Pamiętasz szkolne lektury? Która z nich najbardziej Cię męczyła?

Żeromski. Zdecydowanie, choć chodziłam do liceum imienia Żeromskiego, pochodzę z jego rodzinnych stron i uwielbiam źródełko Biruty, gdzie ponoć autor chadzał snuć się za swoją ukochaną. Szalenie mnie nudził, nużył i denerwował. Po prostu nie.

10.   Gdybyś miał/a napisać książkę, do jakiego gatunku literackiego by się klasyfikowała?

Jako dzieciak chciałam napisać kryminał, potem fantasy, wreszcie pozostałam na krótkich groteskowych opowiadaniach. Ale jedną powieść udało mi się skończyć - i to w miesiąc. Co prawda nie nadaje się do publikacji, ale mogę się pochwalić. Na stronie tytułowej widnieje tytuł Vintage full wypas lub oswajanie damy, czyli krakowski romans lingwistyczny.

National Nowel Writing Month - napisz powieść w miesiąc!

11.   Czytasz, od kiedy sięgasz pamięcią? 
Czy też Twoja książkowa przygoda rozpoczęła się niedawno wraz z jakąś interesującą powieścią?

Czytam od zawsze. Moja mama mi czytała na głos jak byłam mała, tak mała, że nie do końca to pamiętam. Potem uwzięłam się, że przeczytam Na jagody jak zaczynałam sklejać sylaby, a było tak ciężko z tymi wszystkimi chrząszczami i chaszczami, że strasznie płakałam, że mu się nie udaje. Jak już się nauczyłam swobodnie czytać, od pierwszej klasy wypożyczałam książeczki z biblioteki szkolnej. Zamęczałam też mamę, pytając, co czytała w moim wieku. Chłonęłam dużo i z wielkim upodobaniem, tak zostało do tej pory. Raczej mogłabym wymienić przełomowe książki, które wprowadziły mnie na dany rodzaj literatury czy tor myślenia, jeśli mowa o książkowych przygodach.


Okej, teraz kolej na moje pytania i nominacje.

1. Jakie są Twoje najwcześniejsze wspomnienia z czytaniem?
2. Czy masz jakąś książkę z dzieciństwa, którą czytałeś/-łaś co najmniej kilka razy?
3. A książka, którą najbardziej się ekscytowałaś/-łeś dorastając?
4. Czy jest taka książka, która otworzyła Ci oczy na nowo?
5. Czytasz w innych językach? Jeśli nie, w których językach chciałbyś/-abyś czytać?
6. Czy jest taki autor, na którego książkę zawsze się ucieszysz?
7. W jakiej pozycji i gdzie najbardziej lubisz czytać?
8. Do świata której książki chciałbyś/-byś się przenieść?
9. Z którym bohaterem/-ką literackim/-ką chętnie byś się spotkała?
10. A z którym autorem chciałbyś/-abyś się umówić na kawę?
11. Co ciekawego poczytałbyś/-abyś w rozkminach u Hadyny?

Nominuję:

Mrozika z Powiało chłodem, oczywiście!;)
Przyjemność tekstu, ona to potrafi pięknie i wnikliwie napisać!
Beatę P. z Miros de Carti, bo to równa babka i zajmuje się fajnymi rzeczami!
Pyzę Wędrowniczkę Pierogów Pruskich, bardzo wartościowy blog, świetne teksty!
Zatraconą w książkach, bo często wpada i rozkminia!
Fenko z Królowej moli, obrotna i rozmowna, zawsze coś wtrąci od siebie!
Mirabelkę z Mira-bell, pisze o ciekawych rzeczach i bierze udział w moim wyzwaniu!
Ekruda, bo tak lubię czytać jej posty, komentarze i w ogóle ją lubię!
Kasjeusza z Hello Bluebird, która pisze jak nikt inny, czysta przyjemność!
Awiolę z Subiektywnie o książkach, u niej zawsze coś ciekawego się dzieje!
Agatę z Setnej strony, bo czyta nieoczywistości i stworzyła bardzo wartościowe miejsce!


A z okazji Świąt Wielkanocnych - najlepsze życzenia i wesołego Alleluja!