Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 12 kwietnia 2016

W TERENIE#4: Tyle dobra! Pyrkon 2016


Pamiętacie zeszłoroczny wpis o Pyrkonie? Był krótki i bez wielu zdjęć, ale za to było jedno szczególne - ja w przebraniu. W tym roku nie miałam siły i czasu na cosplay, ale po tegorocznym weekendowym szaleństwie w Poznaniu mam już w głowie nowy pomysł na strój. Nawet kilka. A jak było w tym roku?

Zdecydowanie ZIMNO.

Nie wiem, jak ci cosplayerzy wyrabiali bez ciepłej bluzy i kurtki czy płaszcza.

Oprócz tego przyprawiające o palpitacje serca kolejki do wejścia i olbrzymie tłumy - zeszłoroczny rekord 32 tysięcy uczestników pobiło prawie 40 tysięcy, które przybyło w tym roku. Przy takiej ilości ludzi naprawdę trudno było wejść z biletem kupionym z dużym wyprzedzeniem, a co dopiero bez wykupionej wcześniej wejściówki. Podobnie było z prelekcjami rezerwowanymi, a nawet tymi zwykłymi. Ilość chętnych przewyższała znacznie ilość miejsc siedzących.

Niestety pogorszyła się też jakość prezentacji. To nie tylko moja opinia, ale też opinia każdego znajomego, który był wraz ze mną na tegorocznym Pyrkonie. Momentami trudno było słuchać osób, które wyraźnie się nie przygotowały czy nie miały doświadczenia jeśli chodzi o występy publiczne. Do tego dochodzi pewna bardzo żenująca prezentacja z bloku naukowego, podczas której musiałam wstać i wyjść, podobnie jak i jakieś ćwierć sali. Jedyna godna polecenia atrakcja, na jakiej byłam, to warsztat pisania opowiadań po angielsku, który prowadziła Mihaela Perkovic, wielojęzyczna Chorwatka, pisarka, tłumaczka i niezwykle energetyzująca osoba. Straszna szkoda, że jej warsztat nie trwał dwa razy dłużej!

Z drugiej strony cała masa innych atrakcji, wystawców, wydarzeń, gier, zabaw i możliwości przewyższała wielokrotnie możliwości zwykłego człowieka do wchłonięcia i ogarnięcia. Udało mi się nawet spotkać Qbusia Pożeracza (bardzo miło było poznać wreszcie na żywo!), bardzo żałuję, że trochę się minęłyśmy z Padmą z Miasta Książek. A fantastyczna ekipa, z którą bawiłam, naprawę uczyniła ten wyjazd naprawdę niezapomnianym! Ściskam was w pierścieniu, wink-wink, nudge-nudge;>

A teraz czas na fotorelację!


Jak zwykle największą atrakcją były wspaniałe, kolorowe, dopracowane, zabawne stroje. Cosplayerzy są zawsze rozchwytywani.



Steampunkowe księżniczki i królowe? Czemu nie!



I to nie była jedyna ekipa przebrana za postacie z Czarodziejki z księżyca!



Na konwentach Deadpooli zawsze jest urodzaj, ale w tym roku obrodzili szczególnie dorodnie. I nic dziwnego;)



W hali wystawców można było sobie zrobić zdjęcie z ubitym Smaugiem. Fantastyczna sprawa.



A tu postapokaliptyczna impreza. Mad Max się nie poddaje, on tańczy.


Wśród stoisk jak zawsze trzeba było się przeciskać przez gęsty tłum i momentami nawet najspokojniejszy flegmatyk mógł dostać szału od nadmiaru bodźców. Zamierzałam w tym roku wydać mnóstwo uczciwie zarobionych korposzelągów na cudawianki, ale ostatecznie ograniczyłam się tylko do opaski z kwiatuszkami i koszulki z Kylo Renem. Nie miałam siły dłużej tam krążyć w tym ścisku i przymierzać gorsety...



Ciuchy były czasem prześliczne, ale szaleńczo drogie.



Jedną z najciekawszych i najbardziej przyciągających miejscówek na konwencie była strefa gier retro. Pograłam sobie trochę na Prince of Persia, roniąc łezkę nostalgii, ale okazało się, że zapomniałam, jak się walczy z żołnierzami!



W strefie planszówek można było się zgubić i przepaść. Tyle stołów, stolików, krzeseł, ale wszystkie zajęte. Jedyne, co można było zrobić, to się rozłożyć na podłodze albo czatować na tych, którzy się zbierali. Nam się udało i nawet zagraliśmy sobie w iKnow, o którym już kiedyś pisałam.



Na dokładkę wrzucę jeszcze kilka zdjęć z mocno niepokojącego i imponującego miejsca, przypominającego żywą sztukę Hasiora w formie niebanalnej i szaleńczej burgerowni. Miejsce nazywa się Zuom Karlos, ma niezłe żarcie i nieziemską atmosferę.





Czy będę za rok? No ba!

Niech tylko odeśpię ten weekend...

0 komentarze:

Prześlij komentarz