Po tym, jak nakręcono film, Alan Moore był tak niezadowolony z Hollywood, że poprzysiągł już nigdy nie obejrzeć pełnometrażowego dzieła na postawie jego komiksu, a potem wycofał swoje nazwisko z produkowanych później V for Vendetta i Watchmenów.
Film jest tak słaby, że zgrzyta w zębach i uwłacza mózgowi widza. Tu można zobaczyć na własne oczy.
Nie oglądajcie filmu.
Liga niezwykłych dżentelmenów to komiks kultowy dla wielbicieli steampunku. Sama niesamowicie przepadam za steampunkową estetyką, więc gdy zajrzałam kiedyś do krakowskiej Arteteki i znalazłam oryginalne wydanie pierwszego tomu, zagarnęłam je czym prędzej pod pachę i pochłonęłam w tramwajach, emocjonując się kolejnymi rozpoznanymi nawiązaniami literackimi.
Bo Liga... to też uczta dla mola książkowego i anglofila. Każda postać, jaką spotykamy, oparta jest na prawdziwym bohaterze z literatury dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej. Jako że akcja fabuły osadzona jest w 1898 roku alternatywnej wersji historii, nietrudno zgadnąć, że Campion Bond ma coś wspólnego z Jamesem Bondem, zachwycić się fantastyczną Miną Murray z Draculi, która ma w sobie tyle charyzmy, że zbiera całą drużynę posiadających nadnaturalne zdolności i umiejętności ludzi, pożerać oczami niesamowitego kapitana Nemo i jego nieziemski statek, przyklasnąć na pojawienie się Dr Jekylla, Ishmaela z Moby Dicka, wellsowskiego niewidzialnego człowieka i innych łatwo rozpoznawalnych indywiduów.
Żeby jednak w pełni docenić ogrom pracy, wiedzy i wyobraźni, jakie włożył Moore w powstanie komiksu, trzeba albo być specjalistą w angielskich groszowych brukowcach z XIX wieku, albo dzielić uwagę między komiksem a Wikipedią. Gdyby nie Wikipedia, nie wiedziałabym na przykład, że Rosa Coote z komiksu to stereotypowa domina z wielu wiktoriańskich dziełek natury erotycznej, a Dr Fu Manchu po raz pierwszy pojawił się w powieściach Saxa Rohmera z początku dwudziestego wieku, by potem stać się archetypicznym azjatyckim inteligentem z charakterystycznymi wąsami, stojącym za zorganizowaną grupą przestępczą.
Można też upolować drugi tom i przejrzeć Almanach, który zawiera aż 46 stron materiału pomocniczego, dzięki czemu odkrywa się przed nami rozmach tego niewiarygodnego świata, całej mitologii powstałej z inspiracji literaturą. Brawurowa historia z komiksach okazuje się tylko małym ułamkiem tego, co się dzieje w tym uniwersum zamieszkałym przez całą stworzoną przez człowieka fikcję.
Sama kreska jest przerysowana, śmiała i zachwycająca detalem. Projekty postaci zapadają w pamięć, a design maszyn - statku kapitana Nemo czy smoczego zeppelina - powalają szczegółem i pięknem. Gorsety i fryzury kobiet, eleganckie stroje mężczyzn i stylowe gadżety cieszą oko. Do tego kolorystyka, według mnie, zdecydowanie stoi wyżej niż w innych komiksach Moore'a, które znam.
Sama fabuła jest cudownie awanturnicza i klasyczna - mamy tajne zlecenie rządowe i klasyczny motyw zbierania drużyny, który sam jest dużą przygodą. Potem jednak sprawy się komplikują i zadanie, jakie stoi przed bohaterami, niekoniecznie może służyć dobru społeczeństwa. Kto jest podwójnym agentem? Kto tak naprawdę zlecił zebranie Ligi? Kim jest tajemniczy M.? Kto na tym najbardziej zyska?
Na zakończenie tomu dostajemy zbiór dodatkowych materiałów: zabawne minikomiksy, wyśmiewające tak poważnych i dramatycznych bohaterów, łamigłówki, kolorowanki (ta z Dorianem Grayem i barwami określonymi jako: błękit oka pedofila, sjena w odcieniu zgniłego owocu czy paznokciowa szarość jest mim faworytem). Do tego wszystkiego dołączono naprawdę długą historię Alana Quatermaina, tłumaczącą jego stan na początku komiksu, spisaną autentycznie brzmiącym językiem dziewiętnastowiecznym w postaci regularnego opowiadania i okraszoną pysznymi ilustracjami.
Jeśli gdzieś kiedyś uda Wam się gdzieś dopaść tom drugi, dacie mi znać?:)
The League of Extraordinary Gentlemen, Volume I
Alan Moore & Kevin O'Neill
America's Best Comics, 1999
komiks, steampunk, fantastyka
Odczucia: ★★★★/★★★★★
______________________________________