Pamiętacie te czasy, gdy z Wiedźminem kryło się po kątach w gimnazjum, czytając z wypiekami jedno z pierwszych "dorosłych fantasy", z dużą ilością golizny, przekleństw i krwi? Geralt stawał się kimś bliskim, serce ściskało wzruszenie przy scenach z małą Ciri i jej przywiązaniem do zabójcy potworów, marzyło się o dzieciństwie spędzonym na zabawach i nauce fachu w Kaer Morhren (pal licho próbę traw i całe okrucieństwo wiedźmińskich mutacji), spacerach po Brokilonie i przyjaźniach z driadami, słuchaniu ballad Jaskra przy ognisku. Im dalej w sagę, tym bardziej mgliście pamiętam, co się działo, a z końcówki na sto procent pamiętam tylko to, że była wielkim rozczarowaniem. Dla mnie opowiadanie Coś się kończy, coś się zaczyna, wbrew wyraźnym zastrzeżeniom Sapkowskiego, było tym właściwym zakończeniem całej historii.
Ostatnia gra z serii Wiedźmin daje fanom alternatywne zakończenie, na które po cichu liczyło się od lat.
Zanim przejdę dalej, muszę zaznaczyć: jak wspominałam kiedyś chociażby o grach z cyklu Phoenix Wright (tu i tu), nie będę się rozwodzić nad gameplayem, wymaganiami sprzętowymi i innymi technicznymi sprawami. Będę pisać z perspektywy growego amatora, który może i grał w Mass Effecta, Dragon Age i poprzednie Wiedźminy, ale słabo zna się na rzeczy i skupia się zawsze bardziej na historii, postaciach, dialogach. I tak, gra na poziomach easy albo normal.
[Źródło] |
Obojętnie, czy skupiamy się na głównej fabule, czy drobiazgowo przechodzimy każdy poboczny quest, ta gra jest napisana z takim smakiem, werwą i humorem, że czasem fabuła dosłownie przypomina świetnie napisany i wyreżyserowany wielowątkowy film. Z pomniejszych questów wyróżnia się chociażby wątek wyobcowanego myśliwego, którego Geralt podejrzewa o wilkołactwo, a okazuje się, że to jednak bardzo aktualna kwestia tolerancji. Historia z Krwawym Baronem w Velen to dosłownie majstersztyk, który pozwala dokładniej przyjrzeć się psychice ludzkiej okrutnego, porywczego wojskowego, który mimo wszystko na swój sposób kocha. Atmosfera podejrzliwości, konspiracji i grozy w przejętym przez ekstremistycznych przeciwników magii Novigradzie dosłownie potrafi przyprawić o ciarki na plecach. Absolutnie fantastyczne przygody czekają na odtworzonych w typowo wikińskim stylu Skellige, gdzie przyjdzie nam wmieszać się w politykę skłóconych, hardych rodów wyspiarskich wojów, a nawet doświadczyć uczty przypominającej zakończeniem tę z wyczynem Pavetty. Wiedźmińska popijawa w Kaer Morhen jest bodaj najzabawniejszym wątkiem w całej grze, to trzeba zobaczyć! Zachwycają też inne światy, do których mamy na chwilę się przenieść, głębsza historia Dzikiego Gonu i szczegółowe plany zebrania wszelkich sił do ostatecznego starcia; cieszy częściowe przeniesienie odgrywanego bohatera na Ciri. Jedyne, do czego można się przyczepić, to fakt, że największego przeciwnika, Eredina, pokonuje się zadziwiająco łatwo, łatwiej niż niektórych wcześniejszych bossów. Mimo wszystko jednak dobre zakończenie jest według mnie absolutnie satysfakcjonujące.
(Prawie) wszystkie kobiety Geralta. Wiadomo, wiedźmak na dziewki łasy. [Źródło] |
Gra w Dziki Gon to nie tylko sama przyjemność ze względu na historię, ale też niesamowitą grafikę, która potrafi zaskoczyć zapierającym dech w piersiach krajobrazem. Urocze uliczki Oxenfurtu, urwiste klify i niebezpieczne górskie zbocza Skellige i baśniowe, południowe kolory górzystego Toussaint bardzo często kradną uwagę gracza, odciągając ją od fabuły i zmuszając do turystycznego zachwytu. W trzecim Wiedźminie studio CD Projekt RED przeszło samych siebie, stawiając na otwarty świat odtworzony z tak wspaniałą starannością o detal, że aż trudno uwierzyć. Można przemierzać niesamowite odległości na Płotce, od czasu do czasu będąc niepokojonym utopcami, wilkami czy zbójami, tylko i wyłącznie podziwiając widoki. Mam jednego znajomego, który do tego stopnia zakochał się w Toussaint, że czasem dopala sobie grę tylko po to, by się odprężyć w słońcu wiedźmińskiej krainy wina (btw, Rajesh, blogerskie pozdrowienia!).
Kolejna zdecydowanie warta grzechu jakość Dzikiego Gonu to muzyka. Folkowe zaśpiewy i dźwięki autentycznych dawnych instrumentów zespołu Percival Schuttenbach potrafią wywołać naprawdę niezapomniany, dziki, słowiański klimat. Sceny walki potrafią sprawić, że człowiek kołysze się do soundtracku, najlepiej kręciłby młynki jak Geralt z mieczem. Wyróżnia się tęskna melodia The Fields of Ard Skellig towarzysząca na wyspach, porywająca, przyprawiająca o ciarki bitewna nuta Lazare, ciągnąca się, przyjemna muzyka z pojedynków gwinta. Nie zabrakło odwołań do głównej melodii całej trylogii gier, melodii, której nie da się zapomnieć i która natychmiast wpada prosto do serca. Najbardziej chyba jednak zapada w pamięć i ucho wzruszająca, pięknie napisana ballada Priscilli, Wilcza zamieć. Polecam też według mnie najlepszy cover Malukah, która nauczyła się na słuch kawałka po polsku!
Bardzo dobrze Wiedźmina słucha się też w dialogach. Głos Jacka Rozenka stał się dla mnie tak rozpoznawalny i nierozłączny z Geraltem, że gdy znalazłam audiobook Idioty Dostojewskiego czytany przez właśnie tego aktora, dostałam dosłownie ślinotoku ze szczęścia. Dubbing jest swojski i trochę teatralny, ale nigdy w żaden sposób nie razi, dobrze wpasowuje się w klimat gry. Beata Jewiarz jako Yennefer według mnie pasuje głosem do Yennefer dziesięć razy lepiej niż sam wygląd (odrobinę inaczej widziałam ją w książkach: więcej bieli w tej bieli i czerni, niższą, o bujniejszych kształtach i rysach, autentycznej burzy loków). Anna Cieślak jako Ciri może i pasuje barwą głosu, ale czasem mówi zbyt powoli i dziecinnie. Miłogost Reczek jako Vesemir, Tomasz Dedek jako Baron i Andrzej Blumenfeld jako Dijkstra są za to fantastyczni. Bonusowo w dodatkach występują w małych rólkach trzy wielkie gwiazdy lektorskie. Żeby nie zepsuć zabawy, nie zdradzę kto, ale przyrzekam, cudowne zaskoczenie!
Koniecznie trzeba też wspomnieć o Gwincie. Zwyczajowo w Wiedźminach pojawiały się minigry i całe złożone questy oparte na tychże. Były to kości, bicie się po gębach, w pierwszej części nawet zbieranie przaśnych kart z gołymi babami, które Geralt zaliczył (khem), a w trzeciej części twórcy poczęstowali nas grą tak dobrą samą w sobie, że została wydana jako karcianka, różne talie można znaleźć dołączone do dodatków Dzikiego Gonu, a nawet ostatnio pojawił się w wersji online dla wielu graczy. Mówię rzecz jasna o Gwincie, karcianej grze kolekcjonerskiej o dość nieskomplikowanych zasadach, ale czasem wymagającej logistycznego główkowania. Czasem gracz ma ochotę zrezygnować zupełnie z podążania fabułą i usiąść tylko i wyłącznie do Gwinta. To dlatego w Krwi i winie, ostatnim dodatku, pojawia się postać, z którą można grać do woli, na dowolnym poziomie.
[Źródło] |
Na koniec parę słów o dodatkach właśnie: Sercach z kamienia oraz Krwi i winie. REDzi przystąpili do nich z rozmysłem i rozmachem, dodając jedną olbrzymią krainę i pełnoprawne, długie historie razem z zadaniami pobocznymi, które zajmują naprawdę sporo czasu i uwagi, a są zrobione tak, że palce lizać. Serca z kamienia to dodatek odrobinę krótszy i momentami bardzo filmowy - Geralt wpada w tarapaty i znikąd pojawia się tajemnicza postać, która obiecuje szybką salwację z opresji w zamian za drobną przysługę. I od tego momentu zaczyna się niesamowicie polska fabuła, przypominająca wręcz podania ludowe, z całym mnóstwem odniesień do naszego dziedzictwa kulturowego, od Trylogii Sienkiewicza, przez Wesele Wyspiańskiego, Nad Niemnem, a nawet Vabank, po historię o Twardowskim. Mroczny Olgierd von Everec, lokalny watażka, mówi jak Olbrychski, wygląda i zachowuje się jak Kmicic, a niektóre zagrywki chyba zapożyczył od Bohuna. Byłam w nim absolutnie zakochana od pierwszego wejrzenia. Na brawa zasługuje też ciekawy i do końca nieoczywisty antagonista, zaplanowany z dużym wyprzedzeniem i wprowadzony początkowo jako osoba zupełnie niegroźna. Z czasem jednak ledwie słysząc jego wyśmienity motyw muzyczny, czujemy, że za tym gościem kryje się nic innego, jak czyste zło. Dostajemy w pewnym momencie nawet Geralta w ciekawej wersji polskiego kontusza i bawimy się na wiejskim weselisku z uszami osła na głowie; czasem wychwytujemy odniesienia do popkultury globalnej ("Jaki piękny dzień! Bracia, podziwiajcie mnie!"), a czasem lokalnej (jak szabelka Tradycja). Jak bardzo byłam zachwycona jednym z rozdziałów pierwszego Wiedźmina, gdzie znalazłam południce i odniesienie do Balladyny, tak w Sercach z kamienia znalazłam wszystko co, na co czekałam od tamtego czasu.
Serca z kamienia to typowa, mroczna historia z elementami szlacheckiej fantazji, w sam raz wpisująca się w polską duszę. Krew i wino z kolei zaspokaja gusta tych, dla których fantasy to rycerskie turnieje, cnoty, wyzwania i awanturnicze królowe. Jest tak baśniowo, jak tylko się da, nawiązując do spisanych przez Grimmów historii ludowych, francuskiej tradycji zalotów i honoru rycerskiego, hiszpańskich Don Kichotów. Dużo mówi to, że zaczynamy od lokacji o nazwie "Wiatrak Dulcynei". Do naszej dyspozycji dostajemy nową, sporą krainę ze zgrabnie napisaną intrygą, a Geralt niemalże na dzień dobry zostaje właścicielem ziemskim. Osobiście zamiast zajmować się tropieniem Bestii, którą kazała mi wytropić księżna, zajęłam się zbieraniem pieniędzy na odnowienie winnicy Corvo Bianco, ustawianiem zbroi i mieczy na pokaz i wyszukiwaniem obrazów na ściany. Fantastyczna zabawa! Poprzez ten dodatek REDzi chcieli się pożegnać, przez co całość sprawia wrażenie udanego, satysfakcjonującego epilogu z kilkoma przeuroczymi, żartobliwymi questami i easter eggami.
Mój jest ten Geralt i moja winnica! |
Niektórzy Dziki Gon przeszli w 70 ,90 czy 130 godzin. Inny zachwycili się widokami i otwartym światem do tego stopnia, że mogą się poszczycić najwyższym poziomem wszystkiego i trzystoma godzinami rozgrywki. Ja nie mam pojęcia, ile grałam, ale zaczęłam jakoś we wrześniu, a skończyłam na początku lutego. Nie żałuję ani chwili.
Wiedźmin 3: Dziki Gon
CD Projekt RED, 2015
fabularna gra akcji z otwartym światem
Odczucia: ★★★★★/★★★★★