Dopiero co opowiadałam o pisarzu, który podszywał się pod tłumacza (chodzi rzecz jasna o Waltera Moersa), a już pojawia się kolejne literackie szacher-macher w osobie Maryli Szymiczkowej. A raczej braku tejże osoby. Choć na okładce przeczytać możemy, że jest absolutną królową pischingera i Krakowianką w każdym calu, za zmyśloną autorką Tajemnicy domu Helclów kryją się tak naprawdę dwaj panowie: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, którzy w doskonałym stylu i ze specyficznym, uszczypliwym humorem przedstawiają historię tajemniczych morderstw widzianą oczami krakowskiej mieszczki końca XIX wieku.
Profesorowa Szczupaczyńska to kobieta konkretna, ambitna, pewna siebie i doskonale świadoma społecznych niepisanych reguł, rządzących krakowskim światkiem. Może i pochodzi z prowincji, ale spycha to na spód świadomości, starając się być bardziej krakowska niż rodowici Krakowianie. W końcu poślubiła nie byle kogo, bo profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego! Ściubie każdy grosz, dla potencjalnych nowych pomocy przygotowuje przemyślane psychologiczne testy charakteru, a do tego bardzo skrzętnie pielęgnuje zawiść wobec swojej kuzynki. Wie, czego chce, na co może sobie pozwolić i jak pokierować niemrawego męża, by zapewnić sobie jak najdogodniejsze miejsce na świecie. Obecnie widzi przed sobą główny cel: zdobycie fantów na loterię w celu ratowania dzieci skrofulicznych (bo przecież "loteria bez fantów jest jak obwarzanek złożony z samej dziurki") - rzecz jak najdokładniej wykalkulowana, bo wszystko inne już zajęte, a tylko działalność charytatywna da jej poczesne miejsce wśród innych dam udzielających się społecznie i rzecz jasna godną wzmiankę w gazecie.
Rozdrapały wszystko te pazerne baby, rozdrapały do szczętu: Badeniowa ochronki, szpitaliki i dzieła charytatywne, Polanowska oświatę ludową, naukę gospodarstwa domowego, wychowanie dzieci i szkoły sług, a Marchwicka roboty ręczne, kursa pracy kobiet i bazary, a do tego jeszcze całą komisję stowarzyszeń kobiecych. Nienasycona! Messalina dobroczynności, Jezabel ruchu spółdzielczego.
Szczupaczyńska pomimo uprawianej lekką ręką hipokryzji i małostkowości natychmiast przypada do gustu. Choć prowadzi dom idealny w kamienicy "Pod Pawiem" na ulicy świętego Jana, obsesyjnie patrzy służącym na ręce, załatwia sobie babę, by pilnowała przed złodziejami przez noc udekorowanego nagrobka na Wszystkich Świętych, by móc się pokazać - mówiąc krótko, generalnie niewiele brakuje jej do Dulskiej, jej inteligentny, przenikliwy umysł czuje nieznośną nudę i pewną nerwowość, chęć czynu. Choć sama się do tego nie przyzna, dusi się w ciasnym gorsecie konwenansów, obłudy i społecznych gierek. Wieczorami zaczytuje się w Walterze Scottcie i Edgarze Alanie Poe, marząc o mrożących krew w żyłach przygodach. Dopiero gdy pewnego razu dogadując sprawy loterii w Domu Helclów słyszy o morderstwie, jej dusza odżywa i profesorowa natychmiast rozpoczyna zaskakująco sprytne prywatne śledztwo, by zdemaskować przestępcę i przede wszystkim stanąć między podejrzanymi niczym detektyw Poirot i powoli wykładać wszystkim, jak było naprawdę...
Mordowanie kucharek w czasach, kiedy tak trudno o służbę z prawdziwego zdarzenia, kiedy do pracy zgłaszają się same garkotłuki, nieumiejące odróżnić szparaga od sznurka, wydawało się Szczupaczyńskiej nie tylko zbrodnią, ale i aktem oburzającego marnotrawstwa.
Tajemnica domu Helclów to iskrzący się od ujmującego humoru, nawiązujący do klasyki gatunku i przede wszystkim naśmiewający się z czysto mieszczańskich przekonań, zgrabny kryminał w stylu retro. Pisany lekkim piórem, stylistycznie ze smakiem ocierający się o trącący myszką język à la Sienkiewicz, ale i wykorzystujący przestarzałe słowa w celu uzyskania przeuroczego efektu komicznego. To literacka zabawa formą i językiem, ugruntowana wyśmienitym przygotowaniem, która pozwala zanurzyć się w dziewiętnastowiecznym Krakowie klasy średniej z wielką przyjemnością.
...cnota dobroczynności jest piękna, lecz nie kiedy w rażący sposób sprzeciwia się cnocie skrzętności.
Więcej tu kryminału w stylu Chmielewskiej niż prawowitej historii w stylu Agathy Christie, bo choć mamy tu całkiem niezłą intrygę, zdecydowanie gra ona drugie skrzypce wobec humoru, języka, ciętych dialogów, barwnych osobowości i fantastycznego tła. Ewentualne mankamenty czy momentami lekkie rozmycie fabularne całkowicie schodzą z planu na rzecz idealnego odwzorowania mieszczańskiej mentalności w starciu z (któż to widział!) detektywistycznym zacięciem oraz (to nie przystoi!) przemyślnym sposobom na uzyskanie informacji i (czysta zgroza!) możliwym samodzielnym rozwiązaniem zagadki morderstw przez kobietę. Co prawda sposoby Szczupaczyńskiej czasem zmuszają do tak czasem absurdalnego komplikowania spraw, jak urządzanie proszonego obiadu na poczekaniu, tylko po to by usłyszeć wykład o działaniu trucizn, ale są jednocześnie powodem nieziemskiej uciechy dla czytającego.
W Krakowie „przebaczenie” było wyłącznie terminem teologicznym, bez praktycznego zastosowania w życiu codziennym.
Ja Tajemnicę Domu Helclów łykam jak młody pelikan, mrużąc oczy z uciechy. Uwielbiam takie książki, jak Przeklęta bariera Joanny Chmielewskiej czy Małgosia contra Małgosia Ewy Nowackiej, nie mówiąc już o klasyce i zwykłych powieściach historycznych, ale Dehnel i Tarczyński przysporzyli mi podwójnej niesamowitej radochy przy lekturze. Cudownie było czytać o dobrze znanych zakątkach Krakowa, wraz z bohaterką przemierzać rynki i uliczki, oceniać odległości, wyobrażając sobie korowód żałobników na pogrzebie Matejki, kolejkę fiakrów ustawiającą się pod Teatrem Słowackiego, pielgrzymki Długą na Nowy Kleparz do Domu Helclów. Jak mogliście zauważyć, na zdjęciach pokazałam, jak teraz wygląda kamienica "Pod Pawiem" - znajduje się tam teraz pracownia piwa Tap House, a na budynku widnieje pamiątkowa tablica wspominająca, że w piwnicach budynku znajdowała się niegdyś najstarsza w Polsce warzelnia piwa, naprzeciw kamienicy zaś wznosi się muzeum Czartoryskich. Wśród tłumu turystów mimo wszystko łatwo wyobrazić sobie długą suknię i charakterystyczny kapelusz z piórkiem, bo przecież...
...w starożytnym mieście Krakowie „sto lat temu” znaczyło tyleż, co „wczoraj przed południem”.
Zaopatrzyłam się już też w drugą, podobno nawet jeszcze lepszą niż pierwsza, powieść o perypetiach profesorowej Szczupaczyńskiej, mianowicie Rozdartą zasłonę. Miała premierę zaledwie ubiegłej jesieni. Nie będę zwlekać z czytaniem:)