Znów w dobrej formie, gotowa do stawienia czoła jedenastu pozostałym miesiącom roku! Pięć książek - w tym dwie po angielsku - i jeden komiks przeczytane w styczniu dobrze wróżą wyzwaniu przeczytania 54 książek w roku (możecie śledzić moje postępy albo na Goodreads, z którym się mocno zaprzyjaźniłam ostatnio, albo tutaj na podstronie Przeczytane). Do tego jeszcze niniejszym po mniej więcej pół roku rozwleczonego grania skończyłam trzecią część Wiedźmina z oboma dodatkami, a ile filmów i seriali przerobiłam! Cóż, jak się ma chorobowe, można dużo obejrzeć. O Wiedźminie chyba napiszę osobny wpis, a co do reszty... czas na nowiny!
Firefly (2002-2003)
W tym miesiącu powtarzaliśmy sobie po raz kolejny serial, który nieodmiennie ogląda się z przyjemnością podszytą bólem. Kto nie słyszał wcześniej o niszowej legendzie tej produkcji - to serial Jossa Whedona, który ucierpiał z powodu idiotycznych i ignoranckich decyzji stacji w sprawach nadawania i został przez to po jednym sezonie anulowany. W dodatku jeszcze według mnie naprawdę świetny półtoragodzinny pilot został odrzucony, kazano nakręcić nowy pierwszy odcinek, przez co w praktyce Firefly ma dwa początki, bo pilot został emitowany... na końcu serii. Jeśli zaś chodzi o sam serial, mamy tu czternaście trzymających wysoki poziom, niezapomnianych odcinków o pirato-kowbojach w kosmosie przyszłości. Załoga statku Serenity nie zawsze zajmuje się rzeczami do końca legalnymi, ale można zawsze zaufać kapitanowi, że zrobi to, co właściwe. Bohaterowie trafiają prosto do serca widza, a pomysł i świat potrafią szybko zwojować każdego. Bardzo, bardzo polecam! Dla zaintrygowanych, więcej o Firefly pisałam na Pulpozaurze.
Dirk Gently's Holistic Detective Agency (2016– )
Dirk... został mi polecony z kilku powodów: bo krótki i wygodny, osiem odcinków na Netflixie, rzecz na podstawie książek Douglasa Adamsa, tego od Autostopem przez galaktykę, a na dodatek jest Elijah Wood z corgim i czarnym kociątkiem. Przez pierwsze trzy-cztery odcinki widza atakuje rozbuchany, beztroski chaos, dzieje się wszystko wszędzie, pojawiają się hordy postaci i kolejnych frakcji, każda skupiona na własnej szalonej motywacji, a do tego jeszcze wszystko do przodu próbuje pchać detektyw, jak sam siebie nazywa, holistyczny, bo wyczuwający połączenia przypadkowych zdarzeń i podążający nie za logiką, a za eratyczną intuicją. Pod koniec o dziwo prawie wszystko zostaje wyjaśnione i układa się w zrozumiałą całość. Ciekawe.
Victoria (2016– )
Wspominałam w poprzednim wpisie, że zaczęłam oglądać pierwszy sezon, też ośmioodcinkowy, serialu o królowej Wiktorii. Na fali popularności Downton Abbey rozpleniły się bardzo produkcje o arystokracji brytyjskiej, to kolejna z nich. Zdecydowanie Wiktorię przyćmiła popularność The Crown o obecnie panującej Elżbiecie II, ale Wiktorię też ogląda się z wielką satysfakcją i zainteresowaniem. Pierwszy sezon w dużej mierze powiela to, co pokazał początek The Crown: wieść o śmierci monarchy, pierwsze kroki w roli królowej, potyczki z politykami, wewnętrzne niesnaski i intrygi, rozwijającą się przyjaźń z premierem, koronację, problemy małżeńskie. Poruszany jest nawet ten sam wątek czy królowa powinna przysięgać posłuszeństwo małżonkowi. Tutaj jednak bardziej skupiamy się na spontaniczności, niezależności i uczuciach monarchini. Czy warto? O, jak się lubi seriale kostiumowe, to koniecznie!
Paterson (2016)
Pamiętacie te wielkie mrozy na początku miesiąca? Minus dwadzieścia? Wtedy poszłam na Patersona. Wiadomo - bo Adam Driver i to u kogo! U Jarmusha! Już w kinie okazało się, że to klimatyczny film o osiadłym, udomowionym i sflegmatyczałym duchu beatników związanych z miastem Paterson - Williamie Carlosie Williamsie i Allenie Ginsbergu, odrodzonych w cichym kierowcy autobusu, który pisuje wiersze. Film niespieszny, satysfakcjonujący, poetyczny. To jednak bardzo subiektywna opinia, po głębsze przemyślenia możecie sięgnąć do recenzji na Dobry film, zły film.
La La Land (2016)
Do kina wybrałam się też na głośny teraz (szczególnie z powodu tych wszystkich Złotych Globów i nominacji oskarowych) musical La La Land. Magnetyczne nazwiska - Emma Stone i Ryan Gosling, tańczący i śpiewający, błagam, jak można tego nie zobaczyć - a do tego dobre recenzje skutecznie skusiły na seans. Niestety jednak nie jestem pod wrażeniem. Łez nie było, piosenki nie zapadły w pamięć. Tak, słuchałam jeszcze kilka razy, City of Stars ma przepiękną melodię, otwierające film Another Day of Sun jest chyba najlepsze, jazzowo film wywiązuje się na piątkę, ale to nie jest drugi Whiplash. Mam wrażenie, że jednak zabrakło pomysłu poza "chłopak poznaje dziewczynę, chłopak zdobywa dziewczynę, dziewczyna i chłopak mają wielkie marzenia"...
Kubo i dwie struny (2016)
Kubo... obserwowaliśmy z Rybą od dawna, bo to animacja poklatkowa, a w sieci krążyły imponujące filmiki z planu z modelem baśniowego szkieletu sięgającym niemal sufitu studia. Teraz trzymamy kciuki za piękny, mądry film ze świetnym pomysłem, zapierającym dech w piersiach wykonaniem i pociągającymi japońskimi inspiracjami - niech zwycięży w wyścigu do Oscara!
Zwierzogród (2016)
Co do innych oscarowych kandydatów w kategorii film animowany, tak, widzieliśmy też innego wyśmienitego kandydata, który jednak przegrywa z Kubo... z powodu finalnego numeru Shakiry. Disney potrafi robić postępowe, wrażliwe i aktualne filmy, ale bardziej reklamuje te bardziej tradycyjne o księżniczkach, bo wiadomo, sprzedają się i są bezpieczne. O Zwierzogrodzie świetnie pisała Catus Geekus, więc odsyłam tutaj.
Boska Florence (2016)
W temacie oscarowym, nie darowałam też kategorii nagrody dla najlepszej aktorki, gdzie zamiast Amy Adams w Arrivalu zobaczyłam pewniaka, Meryl Streep. Boską Florence miałam obejrzeć już od dawna, ekranizacja prawdziwej historii najgorszej śpiewaczki świata, która mimo braku talentu zdobyła popularność i z powodzeniem wydawała płyty, a także występowała na scenie, do tego z Meryl Streep i Hugh Grantem? Tak, bardzo lubię oglądać moich ulubionych aktorów, ale oburzył mnie brak nominacji dla Adams, więc postanowiłam sprawdzić, czy ...Florence faktycznie jest dobra. I tak, jest! To lekka, ciepła komedia, a Streep imponuje tym, że sama mistrzowsko odwzorowuje nie tylko zachowanie i ruchy Florence Foster Jenkins, ale też jej wyczyny wokalne. Innymi słowy, zmiękłam.
Dziewczyna z pociągu (2016)
Mając naprawdę dużo czasu w tym miesiącu, pozwoliłam sobie obczaić ekranizację Dziewczyny z pociągu, którą niedawno czytałam. Emily Blunt wpasowuje się w moje wyobrażenie bohaterki jak pięść do nosa, a sam film ciągnie się jak tortura. Klimat jest, nawet za dużo, wierność też spora, widać, że twórcy mocno się wysilali, żeby oddać w obrazach pierwszoosobową narrację, ale zdecydowanie nie ogląda się tak dobrze, jak czyta. Czas trochę zmarnowany.
Zanim się pojawiłeś (2016)
Nie darowałam sobie też drugiej adaptacji, o której niedawno pisałam. Emilia Clarke, czyli królowa od smoków, ma charakterystyczną urodę i idealnie wpisała się w rolę roztrzepanej, ekscentrycznej Lou, a Sam Claflin jest tu absolutnie uroczy i dobrze sobie radzi. Cały film wyszedł zgrabnie, odkroił co prawda niektóre wątki rodzinne i z przeszłości głównej bohaterki, ale wciąż tworzy niezłą całość z identycznym przesłaniem. Dobrze też widzieć prawdziwie normański zamek!
Nieracjonalny mężczyzna (2015)
Wielkie nadrabianie zaległości nie pominęło Woody'ego Allena z Emmą Stone i Joaquinem Phoenixem, film, który miałam zobaczyć już od... półtora roku? Ależ minęło. Phoenix w Onej był absolutnie przeuroczy, tutaj gra zdecydowanie mniej przyjemną postać, choć kto przepada za inteligentnymi, irracjonalnymi draniami, wpadnie od razu. Film o tyle zaskakuje, że reklamowano go jako romans studentki i profesora, co jednak okazuje się bardziej pobocznym wątkiem filmu. Zamiast tego żartobliwy obraz zmusza widza do zastanowienia się, jak wiele można usprawiedliwić erudycją, logiką i prestiżem.
Życie biurowe (1999)
Ryba chciał też obejrzeć ze mną film, o którym w życiu nie słyszałam, a którego powyższy kadr znam doskonale. Tak, to mem "That Would Be Great". Po Office Space jednocześnie widać nieubłagany upływ czasu (te komputery!), jak i to, jak niewiele się zmieniło. Akcja toczy się w korporacji, między ściankami działowymi, w ciaśniutkich boksach. Główny bohater każdy kolejny dzień w pracy odczuwa jako swój najgorszy dzień w życiu. A potem wszystko się zmienia. Wystarczyło zacząć wszystko zupełnie olewać, a awans - pomimo zagrożenia skutkami restrukturyzacji - sam się znalazł. O dziwo, to naprawdę zabawna komedia, którą każdy korpoludek i korposzef powinien zobaczyć.
Cast Away - poza światem (2000)
Przyznaję się. Nigdy wcześniej nie oglądałam Cast Away. To był pierwszy raz. I... dlaczego tak zwlekałam?! Z jakiegoś powodu zapowiedzi na TVNie i Polsacie bardziej mnie zniechęciły niż zaciekawiły i ubzdurałam sobie, że to jakiś nudny, długi film. Może i długi, ale fantastyczny! Jako dziecko uwielbiałam Robinsona Crusoe, a nie mówię tu o streszczeniach i adaptacjach, a pełny tekst powieści Defoe. Cast Away to taki Sherlock BBC dla Robinsona, tylko zrobiony dobrze i w formie jednego rzeczowego filmu. Uwspółcześniony Robinson trafił na listę moich ulubionych obrazów.
Uff, tak, trochę tego było. Powtarzam, miałam dużo czasu na zwolnieniu, wiec oglądałam ile wlezie. A Wy? Co ostatnio widzieliście? Co polecacie?