Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 13 września 2017

Zaglądając Murakamiemu do głowy. Zawód: powieściopisarz


Jaki Murakami jest, każdy widzi. Każdy, kto przeczytał co najmniej dwie jego książki. Już po dwóch bowiem można zacząć kojarzyć powtarzalne motywy, które przewijają się w jego twórczości. Dotychczas na blogu pisałam o Murakamim dwa razy, najpierw o Na południe od granicy, na wschód od słońca, a potem o Bezbarwnym Tsukuru Tazakim i latach jego pielgrzymstwa. Przy obu okazjach wspominałam o Bingu Murakamiego, na którym można zaznaczać, które spośród typowych tropów pisarza powtarzają się w danej powieści. Zawód: powieściopisarz jest pierwszą książką Murakamiego, w której nie sposób znaleźć żadnego z tych motywów.

A to dlatego, że to nie powieść, a zbiór esejów, pozwalających bezkarnie zajrzeć do głowy zdecydowanie najpopularniejszemu za granicami swojego kraju japońskiemu pisarzowi.

Zaglądanie do głowy w poszukiwaniu przemyśleń o swoim zawodzie jest w przypadku Murakamiego wysoce wskazane, przynajmniej w mojej opinii. To dlatego, że ten miły, kulturalny Japończyk, pomimo cichej prezencji i powieści bez specjalnych fajerwerków, to osoba kontrowersyjna. Co roku wraca na języki ludzi podczas przewidywań odnośnie laureatów nagrody Nobla. Rodacy lubią go szkalować, wytykać brak szacunku do tradycji literatury swojego kraju, zgryźliwie komentować jego anglicyzujący, oszczędny styl. Za granicą bywa albo uwielbiany, albo uważany mistrza autoplagiatu, piszącego bez pomysłu, w kółko to samo, bez żadnego przesłania. Jednych męczy, innych fascynuje. Przede wszystkim – jest znany i pisze bez wytchnienia już od ponad trzydziestu lat.

Co się kryje za tą stoicką twarzą?


Czytając te jedenaście esejów, pięć publikowanych szerokiej publiczności po raz pierwszy, przede wszystkim bez zaskoczenia stwierdzam, że Murakami jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałam. Flegmatyczny, solidny, szczery, niezbyt utalentowany, wytrwały. Broniący swojego zdania, ale i japońsko umniejszający się na każdym kroku. Z pewną dozą wiary w siebie, ale bez brania siebie zbytnio na poważnie. Czytelniczo zanurzony w literaturze na własny użytek, ale słabo zorientowany jeśli chodzi o jakość. W pewnym miejscu stwierdza wprost, że nie chciałby zostać jurorem w konkursie literackim nie tylko z powodu odpowiedzialności, do której nie jest gotowy, idącego za tym wysiłku czy braku czasu, ale między innymi dlatego, że gdyby ocenił czyjś utwór negatywnie, ktoś inny mógłby zacząć krytykować jego. A on nie wiedziałby, co na to odpowiedzieć.

Murakami wydaje się też być prostym człowiekiem. Wstaje z rana, siada do pisania na cztery czy pięć godzin, w czasie wolnym biega czy pływa. Lubi regularność, lubi utrzymywać dobrą kondycję. Mówi, że silne ciało pozwala zachować bystry umysł. Trudno mu skupić się na dwóch rzeczach naraz, nie rozdrabnia się, nie przyjmuje innych zleceń, gdy pisze jeden określony tekst. Podczas pisania powieści ma dzienny limit stron, nie pisze ani więcej, ani mniej. 

Po napisaniu powieści daje jej chwilę odleżeć, potem poprawia. Trzy razy. Jego pierwszą czytelniczką jest zawsze jego żona, by mógł na niej wyładować pierwsze emocjonalne wybuchy i sprzeciwy wobec krytyki. Po jej czytaniu przychodzą dalsze poprawki. Dopiero potem odważa się pokazać maszynopis redaktorowi. I znów poprawia. Poprawia chyba dwa razy dłużej, niż trwało pisanie, często zupełnie przerabiając pewne fragmenty, wątki, rozdziały.

Zaglądanie w proces pisania żyjącego ze swojej twórczości artysty to naprawdę fascynująca rzecz. I po raz kolejny pojawia się obowiązkowa wytrwałość i regularność, jak u Sienkiewicza czy Dickensa. Ranne wstawanie, wytrwałe pisanie.


Przyjemnie też poczytać o tym, co Murakami tak naprawdę sądzi o nagrodach literackich (m.in. Noblu), o tym, jak zaczęła się jego przygoda z pisaniem i jak wyglądało tworzenie pierwszej książki. O tym, co myśli o japońskim systemie edukacji, nastawionym na zdobywanie jak największej ilości punktów na egzaminach, a nie praktycznej, użytecznej wiedzy. O tworzeniu postaci, o rozwoju sposobu narracji na przestrzeni kolejnych książek, o powtórnym debiucie – tym razem w Ameryce – i o spotkaniach tłumaczami własnych książek.

Eseje czyta się szybko, choć niestety często nużą. Murakami się powtarza, zapętla, zastrzega po kilkakroć, że to tylko jego skromne zdanie i on nic tak naprawdę nie wie, ale chciałby, żeby nie było nieporozumień. Podkreśla, że ma silne przekonania, ale jednocześnie chowa się za murem słów zastrzegających, niepotrzebnie dookreślających nawiasów, usprawiedliwiania się z zapewnieniem, że to usprawiedliwienia nie są. Czasem robi się nudno, czasem denerwująco, ale wyniesione z lektury wrażenie o samym pisarzu wynagradza słabsze momenty.

Chciałam zajrzeć Murakamiemu do głowy. I, o dziwo, nie zwiodłam się.


Inne spojrzenia na książkę: Między sklejonymi kartkami, Co czyta Malita, Kronika Kota Nakręcacza.

Zawód: powieściopisarz

Haruki Murakami

MUZA SA, 2017
288 stron
przekład: Anna Zielińska-Elliott
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!