Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 13 marca 2018

Biały jak kreda, niezgrzany jak piec. "Kredziarz" C. J. Tudor


Kto choć trochę się orientuje we współczesnych trendach, ten wie, że lata osiemdziesiąte wróciły święcąc trumf na małym i dużym ekranie. Jak nie Stranger Things rozbudza nostalgię za dzieciństwem spędzonym na sesjach rpgowych albo na siodełku roweru, to ekranizacja Tego przenosi Stephena Kinga z lat pięćdziesiątych do ostatniej analogowej dekady dwudziestego wieku, a marketing Thora Ragnaroka składa hołd neonowym barwom i czcionkom typowym dla napisów z lat osiemdziesiątych. Generalnie dzieciaki z jak ET Spielberga wróciły tłumnie na ekran w tenisówkach, dżinsach i koszulkach polo, wywołując wspomnienia z dzieciństwa u współczesnych trzydziesto-czterdziestolatków, a młodszym smutek, że nie załapali się na ten dla niektórych ponoć najlepszy czas: muzycznie, popkulturowo, społecznie.

Na tej fali nostalgii wjeżdża Kredziarz, thriller na poły udający męską wersję Dziewczyny z pociągu, na poły brytyjskie To bez sił nadnaturalnych. Eddie mieszka i uczy rodzinnym miasteczku Anderbury w Wielkiej Brytanii. Dzień w dzień zatapia smutki w kolejnych litrach alkoholu i niemrawo marzy o swojej współlokatorce, Chloe, utyskuje na drugiego męża swojej matki i jej nieznośnego kota. Pewnego dnia dostaje jednak tajemniczy list, który natychmiast przenosi go we wspominaniach do horroru z czasów, gdy znalazł w lesie rozczłonkowane zwłoki niegdyś tak pięknej Waltzerki pod warstwą jesiennych liści. Do czasów, gdy jako dwunastolatek trzymał się jeszcze blisko ze swoją paczką przyjaciół: Grubym Gavem, Mickeyem Metalem, Hoppem i ognistowłosą, mieszkającą samotnie z ojcem pastorem Nicky. Gdy po raz pierwszy zobaczył Kredziarza, osobliwego nauczyciela o wyjątkowej urodzie albinosa, w wesołym miasteczku.

Narracja meandruje między czasami dzieciństwa głównego bohatera w 1986 a współczesnością, w pełni wykorzustując wszelkie okazje do cliffhangerów. W opowiadaniu o latach młodości bohatera zahaczamy o wątki społeczne i polityczne, tak jak na przykład te związane z pracą mamy Eddiego w klinice aborcyjnej i kontrowersjom, jakie to budzi w małym, konserwatywnym miasteczku. Jest motyw policjanta, któremu nie można ufać, nawiedzonego pastora, przemocy wobec dzieci, terroryzujących boiska łobuzów, niechcianej ciąży nastolatki, kalectwa, śmieci w rodzinie, demencji i Alzheimera. To wszystko nierozerwalnie związane z kluczowymi tajemnicami morderstwa Waltzerki, losem profesora Kredziarza, prywatnego śledztwa Mickeya i powracających rysunków kredą.



Niestety, gdzie nie spojrzeć, tam fabuła debiutu Tudor jest powtarzaniem motywów, które osiągnęły sukces.

Po pierwsze, motyw albinosa natychmiast kojarzy się z Kodem Leonarda Da Vinci.

Po drugie, w historiach o piątce przyjaciół, w tym dziewczynce bitej przez ojca, aż zbyt wyraziście widać To Kinga. Dodając do tego przeplatanie się narracji w dwóch liniach czasowych i krwawe koszmary z dzieciństwa powracające po latach, niewytłumaczalne wydarzenia... Za dużo tu tego Kinga bez całej mocy, jaką ma jego hipnotyczny styl i specyficzne pomysły. Kredziarz pod tym względem jest przeciętny i choć szybko się go czyta, bo zdecydowanie wciąga, to wciąż nie jest poziom na miarę króla horroru.

Po trzecie, do tego dochodzi leniwa, często zakrapiana alkoholem narracja dorosłego bohatera, który tak właściwie niewiele ma do robienia w życiu. Z zewnątrz nudnym, smutnym, samotnym człowiekiem w średnim wieku, który wciąż próbuje zapomnieć. Gdy nikt nie widzi – uruchamia się w nim namiętność do kleptomanii, ale to by było na tyle. Dodając do tego dziury w pamięci i obsesję na punkcie rysunków kredą, a objawia nam się zarys fabuły Dziewczyny z pociągu.



Trudno nie zgodzić się z faktem, że sukces książki w dużej mierze został wywołany szumem medialnym. Polecenie od samego Stephena Kinga, porównania ze Stranger Things, ejtinsowa nostalgia połączona z intrygującą, minimalistyczną okładką – to się musiało udać. A w środku drama, drama, drama i górnolotne przemyślenia na miarę Coelho (więcej o tym pisze Miros de Carti tutaj). Sama złapałam się na ten marketing, na piękne wydanie, imitację pozostałości kredy na tablicy szkolnej i wisielca. Patrząc na przeważające dobre oceny innych czytelników na przykład na Goodreads, zastanawiam się, czy czytaliśmy tę samą książkę. Tyle zachwytów, tymczasem dla mnie to kolejny średni, pisany pod przepis na sukces thriller.

Na zakończenie dodam, że rozwiązanie, choć w miarę pomysłowe i całkiem przekonujące, wciąż nie satysfakcjonuje. Niektóre wątki nie zostały do końca wyjaśnione, niektóre sytuacje wciąż pozostały zagadką. Motyw rysunków kredą, choć świeży i obiecujący, został potraktowany po macoszemu. Sam Kredziarz, kreowany na postać złowieszczą i nieodgadnioną, szybko przestaje być tajemnicą, a wszelka nadzieja na seryjnego mordercę z charakterystycznym kredowym podpisem swoich zbrodni – na miarę zbrodniarza z książek Harrisa – z czasem upada. Pozostają poprawnie, choć niezbyt porywająco opisane problemy społeczne, rodzinna intryga i ciężar przeszłości.

Jeśli chcecie przeczytać w podobnym klimacie, ale o niebo lepszego, koniecznie sięgnijcie po Magiczne lata McCammona.


Kredziarz

C.J. Tudor

Czarna Owca, 2018
Tłumaczenie: Piotr Kaliński
384 strony
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję redakcji za egzemplarz recenzencki!



0 komentarze:

Prześlij komentarz