Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

poniedziałek, 19 marca 2018

Fantazja na resorach. "Żywe maszyny" Philipa Reeve’a


Mad Max: Fury Road z Londynem przerobionym na olbrzymią, miastożerną maszynę na kółkach? Chcę to zobaczyć!

Żywe maszyny, pierwszy tom tetralogii Philipa Reeve’a, na podstawie którego powstaje kolejny film Petera Jacksona, zapowiadał się na fantastyczną jazdę bez trzymanki w steampunkowych klimatach. Z niejednego pieca young adult się czytało, więc i kolejny antyutopijny twór dla nastolatków może dać radę, w szczególnie jeśli jest to pisane jednocześnie rozkosznie brytyjsko, jak i wizjonersko. Niestety jednak szalone miasta trakcyjne wykoleiły się niestety w swojej prostocie, naiwności i... dziecinności. Już tłumaczę.

Tom Natsworthy, czeladnik historyków trzeciej klasy, całe życie nie opuszczał pokładu Londynu, gigantycznej maszyny na kółkach, mknącej przez opustoszałe, jałowe ziemie naszej planety w poszukiwaniu mniejszych miast do pożarcia. Po Sześćdziesięciominutowej Wojnie, która zniszczyła cywilizację XXI wieku, nikt nie potrafi sprawdzić zawartości płyty CD; ba, nikt też chyba nie posiada działającego komputera. Ludzkość się uwsteczniła po przerzuceniu na bezpieczniejsze po wojnie miasta trakcyjne, ruchome machiny oblężnicze, sunące na gąsienicach czy kołach, które mogą w dowolnym momencie uciec szybkim zmianom klimatu. Światem rządzi darwinizm miejski, doktryna zakładająca przeżycie najsilniejszego – a jakże by inaczej – miasta, a takie zabytki przeszłości jak lśniące dyski CD mogą służyć co najwyżej jako biżuteria albo eksponat w muzeum. Właśnie takimi znaleziskami zajmuje się Natsworthy.


Powieść nie skupia się jednak zbyt długo na ekspozycji, a błyskawicznie wskakuje na tor karkołomnej przygody, przerzucając niedoświadczonego bohatera z miejsca na miejsce. W jednym momencie Natsworthy zamiata podłogi i narzeka na swój los, w drugim goni winną nieudanego zamachu na swojego idola dziewczynę, w trzecim wylatuje poza burtę Londynu i ląduje razem z oszpeconą na twarzy Hester Shore w błocie. Wkrótce zostaje złapany przez handlarzy niewolników, przechwycony przez wojującą antytrakcjonistkę, ucieka balonem, trafia na miejskich piratów, staje oko w oko z nieumarłym myśliwym-cyborgiem... Czego w tej książce nie ma.

Główna intryga wiąże się z Valentinem, głównym historykiem miasta Londyn, który swego czasu wykradł dla miasta potężną broń. Hester Shore, nie mając w życiu nic prócz zemsty, próbuje go wytropić i odpłacić za zabicie rodziców. Natsworthy’ego porywa wir historii, przez co chłopak dowiaduje się, jak wygląda świat poza Londynem, o co walczą antytrakcjoniści i jak może im zagrozić broń Valentine’a. Córka historyka, Catherine, dotychczas nieświadomie prowadząca życie uprzywilejowanej patrycjuszki, zostaje skonfrontowana z rzeczywistością niższych warstw swojego miasta i brudną przeszłością swojego ojca. Kulminacja tych wszystkich wątków pisana jest z filmowym napięciem i monumentalnym rozmachem, doprowadzając do typowego, acz w miarę satysfakcjonującego zakończenia.


Świat miast trakcyjnych to steampunkowe szaleństwo, puszczona wolno fantazja pisana z całkiem sporą ilością detali. Celnie, choć prosto jak drut, pokazana jest dwulicowość, nacjonalistyczne zaślepienie i tradycjonalizm zamykający się na inne style życia. Moralny dylemat jest czarno-biały, ale mało pogłębiony, stawki emocjonalne wysokie, a pędząca na łeb, na szyję akcja ledwie daje złapać czytelnikowi oddech, momentami przypominając Douglasa Adamsa, ale bez takiej ilości humoru.

Główny bohater to nieciekawy, prosty i naiwny chłopiec, który przeżywa swoje, by na zakończenie udowodnić swoją wartość i być może zasłużyć na dziewczynę. Valentine to antagonista o komplikacji charakteru na poziomie tych złych z animacji Disneya, choć po drodze przechodzi przemianę charakteru z poważanego autorytetu. Najciekawsze z tej zgrai są postaci kobiece: odważna, kochająca, nieugięta Catherine; zagubiona, twarda i charakterna Hester; sprytna, mądra, waleczna i absolutnie fascynująca awiatorka Anna Fang, której nie dano wystarczająco wybrzmieć.

To książka do szybkiego pochłonięcia, niewątpliwie lepsza niż wiele wątpliwej jakości powieści z nurtu young adult, ale męcząco dziecinna. To powieść prosta, przewidywalna, choć może nie do zapomnienia, bo wizja pędzących przez spustoszony krajobraz miast nie daje się tak łatwo wyrzucić z pamięci. Zdecydowanie czuć, że pisana jest jak pod film, więc tym bardziej ciekawi mnie, jak wyjdzie ekranizacja. Peter Jackson to duże nazwisko, ale po Hobbicie trudno zaufać nawet twórcy Władcy Pierścieni.

Szczególnie, że w trailerze nie widać, żeby Hester miała zdeformowane oko i pokiereszowaną, okaleczoną twarzy, co w książce jest dość ważnym wątkiem. Jeśli coś jest z nią nie tak, to skrywa to pod bandycką czerwoną chustką... Na pocieszenie: steamkotek.


Mortal Engines

Philip Reeve

Harper Collins, 2004 
373 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★

0 komentarze:

Prześlij komentarz