Współcześnie trendy w literaturze popularnej zmieniają się jak w kalejdoskopie; najpierw na czasie były wampiry, lekkie chick lity, potem antyutopie i obyczajowe young adulty, oprócz tego pikantna literatura erotyczna, teraz niepokojący chick noir i retellingi znanych baśni. Ostatnio, jak się dowiedziałam, najlepiej osadzone na Bliskim Wschodzie i Indiach, powieści o damskich dżinnach, które podrywają Aladyna.
Kiedyś świat toczył się wolniej, a jeśli chodziło o nowe mody literackie, wybitnie wolno. Mimo to zdarzały się od czasu do czasu obiegające Europę niczym pożar nagłe zainteresowanie konkretnego typu literaturą. Taką właśnie iskrą rzuconą na podatny grunt było wydanie Zamczyska w Otranto przez Horacego Walpole'a w 1764 roku, w drugim wydaniu dodano do niej podtytuł: Historia gotycka. Powieści naiwnej, zdecydowanie dalekiej od wybitności, wręcz polegającej na absurdzie nierealnej fabuły i schematyczności bohaterów. Jednak to właśnie od gigantycznego szyszaka, który spadając prosto z nieba miażdży nastoletniego syna księcia Manfreda w nieokreślonej, podkolorowanej i wyidealizowanej wersji średniowiecza, zaczął się wielki triumf powieści gotyckiej. Szaleństwo to trwało od końca XVIII wieku grubo w pierwszą połowę wieku XIX.
Powieści gotyckie rozpalały wyobraźnię młodych panien, wywołując dreszcze grozy i rumieńce wstydu. Opierały się na fascynacji daleką przeszłością, średniowieczyzną, kulturą innych narodów europejskich, zwiastującym nadchodzący romantyzm oczarowanie krajami Orientu. W Wielkiej Brytanii te nastroje podsycane były przez wielkie literackie matactwa: cudownie odnalezione przez Jamesa Macpherson pieśni gaelickiego barda Osjana z trzeciego wieku okazały się inspirowanym różnymi podaniami i wierszami fałszerstwem, z kolei nastoletni Thomas Chatterton próbował osiągnąć sukces przez wydawanie swoich prac jako dzieł zmyślonego piętnastowiecznego poety Thimasa Rowleya, ale niepowodzenie doprowadziło go do samobójstwa.
Twórcy powieści gotyckich czerpali natchnienie ze starych romansów rycerskich, wypełnionych fantastyką i cudownością mrocznych podań ludowych (kłaniają się bracia Grimm); przeciwstawiali nową, nieokiełznaną formę sztywnemu rygorowi klasycystycznemu decorum. Budowali swoje historie na tym, co piękne i wzniosłe, ale jednocześnie budzące lęk i przerażenie, do tego dokładając solidną dawkę nadprzyrodzonego i fantastycznego.
Powieści te bywały do tego stopnia schematyczne, że bardzo łatwo można wymienić wszystkie obowiązkowe elementy: osadzenie fabuły w nieokreślonej, podobnej średniowieczu przeszłości, najlepiej za granicą: w egzotycznych dla Brytyjczyków Niemczech, Hiszpanii, Włoszech; do tego konieczny był zamek albo zakon z zestawem zapadni, sekretnych przejść i ukrytych korytarzy, okryte zasłoną nocy cmentarzyska, jaskinie, głębokie lasy. Miejsca te najlepiej powinny być nawiedzane przez przerażające, tragiczne zjawy, wychodzące z ram portretów postaci albo co najmniej bezwzględnych zbójników. Bohaterowie w bardzo dosadny sposób podzieleni byli na tych dobrych i tych złych; niezbędny był okrutny, grzeszny czarny charakter, czysta i cnotliwa piękność, często porywana i zamykana gdzieś przez tego złego, gadatliwy i przesądny służący, oddany i zakochany młodzieniec. Rzecz często działa się wśród zepsutej arystokracji o brudnej przeszłości, zakonnicy (ci paskudni papiści z ich Inkwizycją i klasztorami!) zazwyczaj dopuszczali się najgorszych zbrodni, a młode panny nieustannie drżały przed byciem zmuszanymi do ożenku albo przybraniu habitu wbrew woli. Często pojawiał się też motyw zgubnej obsesji zdobyciem wiedzy lub władzy, nieświadomego kazirodztwa, częstych morderstw, starożytnych proroctw, zemsty zza grobu czy rodzinnej klątwy sprzed wieków.
Przykłady? Clara Reeve i jej Stary angielski baron, powieści Ann Radcliffe (Tajemnice zamku Udolpho, Italczyk albo Konfesjonał Czarnych Pokutników, A Sicilian Romance, The Romance of the Forest itd.), we Francji François Guillaume Ducray-Duminil, Baculard d'Arnaud i Madame de Genlis, w Niemczech Friedrich Schiller i Christian Heinrich Spiess. Okryty jednak najgorszą sławą jest właśnie Mnich Matthew Gregory'ego Lewis'a.
Wiele świadczy to, że poeta Samuel Taylor Coleridge ostrzegał rodziców przed pozwalaniem młodzieży na czytanie tego dzieła, markiz de Sade uważał Mnicha za dzieło o wiele większego formatu niż jakakolwiek powieści pani Radcliffe, a Katedra Marii Panny w Paryżu Hugo rozbrzmiewa echami „mnisiej” spuścizny. Ta szalona, nieokiełznana historia łączy w sobie wszystkie najmroczniejsze cechy powieści gotyckiej, przetykaną balladami, pieśniami i wierszami, tworząc mieszankę dziką, bezwzględną, ale i niepozbawioną swego rodzaju przyciągania i swoistego wdzięku. Czarna magia, diaboliczność, rozpusta, okrucieństwo stoją tu obok lojalności, miłosierdzia i wielkiej miłości. Nie wszyscy dobrze kończą, cnota nie zawsze jest nagradzana, a sam tytułowy mnich Ambrosio obrazuje satanistyczne odwrócenie chrześcijańskiej pielgrzymki przez życie w stronę świętości.
Jak można się łatwo domyślić, powieść szokowała zarówno na poziomie religijnym, jak i obyczajowym; może szokować do tej pory, choć jej oddziaływanie mocno przyćmiewa trącący myszką i tanim sentymentalizmem język. Z drugiej strony nie można oprzeć się wrażeniu, że ta powieść może być odczytywana jako pastisz czy parodia gatunku. Zaczynamy przecież od sceny w kościele, gdzie zadufana, łasa na młodych kawalerów stara panna Leonella dostarcza aż nadto powodów do śmiechu, a piękna Antonia jest tak naiwna, że nie chce ani się odezwać, ani zdjąć woalki. Leonella śmieje się: „Odsłońże twarz. Ręczę, że nikt ci jej nie porwie” (tłum. Zofia Sinko).
Powodów do śmiechu jest sporo, zaczynając od zbiegów okoliczności i nagle odkrywanych bliskich pokrewieństw w stylu klasycznych oper mydlanych, przebrań składających się na przykład z opaski na oko, które potrafią oszukać każdego, przez kuszenie, a raczej szczucie cycem najlepszego kaznodzieja w Madrycie, na nieszczęśliwym porwaniu starego widma broczącej krwią mniszki zamiast ukochanej panny kończąc. Kościół katolicki utożsamiany jest z podpisującymi cyrografy, nierządnymi mnichami, szatańskimi mniszkami, bezwzględnymi przeoryszami i okrutną Inkwizycją, Hiszpania jest bardziej bajkowo-włoska niż hiszpańska, Niemcy to głównie zbóje w lasach albo napalone baronowe, a wszyscy i tak zachowują się jak Brytyjczycy.
Trudno się dziwić, uświadomiwszy sobie, że powieść pisana była w opętanej nastrojami antykatolickimi Anglii, pod wpływem przemyśleń na temat okrucieństw rewolucji francuskiej. Katolicyzm pokazany jest jak wypaczenie religii, pozbawiony prawdziwego Boga zabobon, a celibat jako narzędzie tworzące wynaturzone potwory pokroju tytułowego mnicha. Rewolucja z kolei przewróciła dotychczasowy porządek świata do góry nogami, co obrazuje nierówność narracji i samej fabuły powieści, a także sprzeczne postacie: żałośni arystokraci, sympatyczni dranie, męskie kobiety i zniewieścieli mężczyźni; moralność stoi na głowie.
O dziwo, pomimo solidnej porcji ramoty, sentymentalizmu i absurdu, powieść do tej pory wciąga, bawi, miejscami przeraża. Trudno nie zadrżeć podczas przejmującej, okrutnej sceny gwałtu czy nie przejąć się losem głodzonej, ciężarnej dziewczyny, zamkniętej w katakumbach. Tak samo nie można nie parsknąć śmiechem znalazłszy się w samym środku niespodziewanej, ciągnącej się na wiele dziesiątej stron opowieści z pobytu w Niemczech Don Raymonda, gdy konsekwentnie upija przetrzymywaną w szafie porwaną guwernantkę, by ta milczała. Całość czytałam po angielsku, ale zanim się zdecydowałam na język, spróbowałam też chwilę po polsku w tłumaczeniu Zofii Sinko - brzmiało równie wyśmienicie.
Mówiąc krótko: szczerze polecam, czytanie Mnicha to niezwykłe, przepyszne doświadczenie czytelnicze!
Na koniec muszę koniecznie wspomnieć o bardzo zacnym wyzwaniu organizowanym już po raz drugi przez Lukę Rhei z Przestrzeni Testu, polegającym na czytaniu klasyki horroru. Uczestnicy co miesiąc dostają nowe wytyczne odnośnie powieści i opowiadań, które załapują się do punktacji ogólnej. W tym miesiącu czytają właśnie powieści gotyckie. A ja tak się naoglądałam bogerów czytających Radcliffe, Walpole'a, rodzimą Mostowską i Lewisa właśnie, że postanowiłam nadrobić słynnego Mnicha. Nie dołączam do wyzwania na stale, ale dziękuję za motywację do czytania!
Chciałam też wspomnieć, że ten wpis powstał w ramach kontynuacji mojego wyrywkowego cyklu o literaturze angielskiej i tłumaczeniach z angielskiego pt. Anglofila, który zaczęłam jeszcze w 2015 od wpisu o Pameli Richardsona. Pisałam też o polskich tłumaczeniach Emmy Jane Austen, pierwszym polskim tłumaczeniu Jane Eyre Charlotty Brontë i szalonych teoriach spiskowych dotyczących rodzeństwa Brontë, co ostatnio hurtem zaliczyłam do Anglofilii i stąd ten wpis ma numer pięć. Jeśli macie jakieś sugestie, komentarze co do cyklu - piszcie!
Niestety moja wersja z Gutenberga nie miała okładki, więc trochę szachruję;)
|
The Monk: A Romance
Matthew Gregory Lewis
The Project Gutenberg EBook, 1996
386 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★
________________________________