Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 27 grudnia 2017

Liga niezwykłych romantyków pod flagą biało-czerwoną. „Czterdzieści i cztery”


Doczytałam ostatnie stronice z zapartym tchem, odpędzając naprzykrzającego się Lubego, bo miałam skończyć już ponad pół godziny temu, ale nie mogłam się oderwać. Wczytałam się na koniec w posłowie autora, wchłaniając pełen obraz koncepcji i wizji powieści. Wreszcie pełnym namaszczenia, trochę smutnym ruchem zamknęłam okładkę, która opadła na grube stronice z głuchym dudnięciem. Olbrzymi uśmiech satysfakcji nie mógł mi jeszcze na długo zejść z ust.

Dawno nie miałam takiej reakcji na książkę. Dawno mnie nic tak kompletnie i cudownie nie wciągnęło. Czterdzieści i cztery Krzysztofa Piskorskiego może i na początku trochę zniechęca pokaźnym rozmiarem, ale jak już się zacznie czytać, trudno odstawić lekturę po pierwszej, mocnej scenie, która natychmiast wbija w fotel tudzież poduszkę. Napisana wartkim, filmowym językiem powieść przedstawia czytelnikowi fascynującą alternatywę dla dziewiętnastowiecznej historii Europy, łącząc ze sobą ciekawą, steampunkową wizję z martyrologią polskich powstań, literackim romantyzmem i współczesnym filmem awanturniczym. To Indiana Jones w świecie Dickensa z nostalgicznym hymnem patriotyzmu i nutką słowiańskiego poganizmu. Może i przesadzam, ale trudno mi zaklasyfikować tak pomysłowo obmyśloną powieść i nie chcę jej wrzucić do ogólnego wora z fantastyką. Najbliżej dla mnie będzie tu do skojarzenia z Ligą niezwykłych dżentelmenów (oczywiście komiksem, o którym pisałam już tutaj).

Nie upieram się, że to arcydzieło. Są pewne wady, nierówności, przede wszystkim słyszałam wiele zarzutów, że w porównaniu z poprzednimi książkami Piskorskiego, ta zdecydowanie blednie. Ale jednak ten tegoroczny Zajdel coś znaczy, prawda?

Zacznijmy jednak od początku.


W dziewiętnastym wieku, zamiast pary, gazu, prochu czy elektryczności, niemal na każdym kroku zaczęto wykorzystywać ether. Energia próżni została zaprzęgnięta do zasilania lamp, pierwszych samochodów i innych użytecznych, codziennych wynalazków, ale nade wszystko spostrzeżono jej potencjał do wytwarzania potężnej, ale niebezpiecznej broni. Najnowszym zaś odkryciem są etherowe bramy prowadzące do innych światów, łudząco podobnych do naszej Ziemi. Dodatkowo Europa z książki niedokładnie odpowiada tej rzeczywistej, między innymi Polska jeszcze nie została do końca podzielona, a małe Księstwo Warszawskie jeszcze się trzyma z sędziwym księciem Józefem Poniatowskim na czele. 

W tych okolicznościach poznajemy Elizę Żmijewską, dziewczynę w późnych latach dwudziestych, która niejedno widziała podczas powstania z 1830 roku. Rada Emigracyjna, a tak dokładniej Juliusz Słowacki, wysłała ją z ważną misją do Londynu, by tam wykonała wyrok na uważanym za zdrajcę ojczyzny, bogatym i sławnym na cały świat fabrykancie i wynalazcy, Konradzie Załuskim. Wysłanniczka przedziera się przez równoległe światy, poznając zupełnie nową rasę inteligentnych stworzeń, żyjącą głowę angielskiego arystokraty i londyński półświatek, by dopiąć swego i strzelić do Konrada, niegdyś przyjaciela z lat młodości, potem odszczepieńca, który nie dołączył do postania.

Tymczasem okazuje się, że uznawana za kapitalistyczne dobro do wykorzystania przez każdego energia etheru nie jest aż tak przyjazna ludzkości, jakby się to mogło wydawać...

Ta historia, choć nasączona detalami i dość zwariowana, czyta się błyskawicznie i z wypiekami. Zarysowany z rozmachem świat to dobrze przemyślana maszyna, w której jedno wpływa na drugie, zmieniając bieg historii jaką znamy. Między kartami powieści przebijają długie godziny pracy nad zapleczem historycznym, artystycznym i naukowym. Tutaj wynalazki wywołują problemy cywilizacyjne, wprawiają w ruch intrygi polityczne i rozruchy ludowe, łączą się z zagrożeniami biologicznymi, a nawet zgrabnie wikłają w wydarzenia w zgodzie z ich oryginalnym charakterem wielkie postaci: Słowackiego, Mickiewicza, Byrona. Napoleon Bonaparte utrzymywany jest przy życiu przez energię etheru i sprowadzane z innych światów specyfiki i gadżety, pojawiają się odpowiedniki luddystów, a poetka Eliza Żmijewska wciąż pośród tego wszystkiego ma czas myśleć nad układaniem wierszy.

Generalnie dla mnie ta historia na każdym poziomie była tak fascynująca, niesamowita i podniecająca, że nie mogłam się na dziwić, jakie to wszystko dobre.


Na pewno z czasem, gdy podniecenie i fascynacja opadają, dostrzega się, że jednak autor starał się wrzucić za dużo na raz do jednego wora. Dla przykładu, w prologu mamy świetną scenę ucieczki powstańców i scenę jak z Wiedźmina, z kapłanką pradawnej religii, magią krwi i starym duchem lasu. Który niestety już więcej się nie pojawia, a sam wątek wiary w Żmija, choć tak kusząco przedstawiony na początku, później pozostaje jednak traktowany po macoszemu i wcale nie odgrywa szczególnie ważnej roli. Podobnie z innymi zadzierzgniętymi szalenie ciekawie wątkami, które mogłyby znaleźć jakieś bardziej spektakularne rozwiązanie, ale wydają się niedbale porzucone, by jakoś dociągnąć główną fabułę do rozwiązania.

Eliza zdecydowanie jest jedną z ciekawszych kobiecych bohaterek, z jakimi miałam okazję się spotkać. To twarda, zdecydowana, pomysłowa kobieta o wielkiej intuicji, szczerym sercu, żelaznych zasadach i niesamowitych umiejętnościach. Mocno przypomina Minę z wspominanej już Ligi niezwykłych dżentelmenów i dość podobnie ją sobie wyobrażałam. A jednak czasem jej decyzje bywają dość sprzeczne z jej domniemanymi dokładnym przygotowaniem, chłodnym namysłem i precyzją snajpera. Któż planuje skomplikowany, wymagający plan, dokłada olbrzymich starań, żeby go wykonać, aż w końcu zachowuje się zupełnie niestosownie i marnuje swoją szansę? Kto, mając przed sobą jasny cel, wikła się przy okazji w niepotrzebną walkę, bo i tak musi przeczekać?

Część z tych problemów można wyjaśnić nierównością fabuły. Pierwszy akt, londyński, jest zdecydowanie najlepszy, najbardziej porywający, dwa kolejne jednak trochę kuleją. Epizod paryski według mnie można by w większości wyciąć, choć ma w sobie absolutnie fantastyczną scenę z olbrzymim, ale chyba nie do końca wykorzystanym potencjałem (dziady!). Wreszcie końcówka mocno zaskakuje zupełnie nieoczekiwanym rozwiązaniem akcji, trochę rozczarowującym jeśli chodzi o moc punktu klimatycznego, ale jednak w miarę jasno wiążącym wątki w jedną, sensowną całość. Czy jest to deux ex machina? Ja bym polemizowała, że jednak nie do końca, bo dostajemy elementy minimalnie wiążące się z mocno odjechanym rozwiązaniem. Zakończenie ujmuje i daje do myślenia, ale jednak coś tu jest nie do końca w smak, nie do końca w punkt. Choć główna fabuła zostaje wyjaśniona i zakończona, to wiele pobocznych wątków zostało pozostawionych bez komentarza.


Mimo tych wszystkich uwag, Czterdzieści i cztery to świetna lektura, zachwycająca bogactwem pomysłów, rozwiązań i śmiałą mieszanką mnie osobiście bardzo pociągających elementów. Cieszę się, że mam ją na półce.


Czterdzieści i cztery

Krzysztof Piskorski

Wydawnictwo Literackie, 2016
520 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★


0 komentarze:

Prześlij komentarz