Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 6 grudnia 2015

Kwestia czcionki, czyli o walce oka z rozumem i o miłości na angielskich wrzosowiskach



Charlotte Brontë

Shirley

Polskie wydanie: wydawnictwo MG, 2011
Tłumaczenie: Magdalena Hume
633 strony

Angielskie wydanie: The World's Classics, London Oxford Univeristy Press, 1960
645 stron

Gatunek: realistyczna, społeczna, romans, obyczajowa
Odczucia: ★★★★/★★★★★

Niegdyś imię Shirley kojarzone było wyłącznie jako imię męskie. Potem Charlotte Brontë wydała swoją drugą powieść.

Ale zacznijmy od początku. Może od mojego kieszonkowego wydania Shirley z World's Classics. Kilka lat temu, gdy byłam na Erasmusie w Norwich, za punkt honoru postawiłam sobie zebranie jak największej ilości dobrych, wartościowych książek w oryginale, które chcę przeczytać. Po semestrze na University of East Anglia uzbierał mi się pokaźny stosik starannie wybranych i wytropionych lektur kupionych po okazyjnych cenach, które następnie wysłałam osobną przesyłką do nowego mieszkania. Pośród tych nowości znalazła się też maluteńka, kieszonkowa wersja Shirley, którą znalazłam w najstarszym antykwariacie w Norwich, naprawdę klimatycznym, urokliwym miejscu - Tombland Bookshop. Czekajcie, może znajdę jeszcze jakieś zdjęcie tego miejsca? Było dokładnie naprzeciw katedry...

Znalazłam zdjęcie! Piętnastowieczny budynek naprzeciw fantastycznej normańskiej katedry kryje leciwy, dobrze prosperujący antykwariat.
Większość z kupionych wtedy książek już przeczytałam, został tylko  kryminał, który dostałam za darmo od uczelni - Snowdrops A.D. Millera - pozostałe pozycje w dużej mierze recenzowałam na blogu: Beloved Toni Morrison, Possession A. S. Byatt, Atonement Iana McEwana, Life of Pi Yanna Martela, About a Boy Nicka Hornby'ego, The Night Shift Sarah Waters... Każda z tych pozycji jest mi droga.

Jak może zauważyliście, a może nie, Charlotte Brontë to mój mały, prywatny konik. Całą pracę magisterską zajmowałam się Jane Eyre, niedawno do niej wróciłam przy okazji kolejnego artykułu naukowego. Do Shirley przymierzałam się nie raz, nie dwa. Ale za każdym razem, gdy zaczynałam czytać z tej mikroskopijnej książeczki, robiłam się niespokojna i drażliwa, nie mogłam się skupić, rwał mi się wątek. Druk jest tak drobny, odstępy między linijkami króciutkie, strony tak małe, kartki cienkie jak pergamin. Poddawałam się, porzucałam powieść, by wrócić za parę tygodni czy miesięcy. I wciąż nic. Co z tego, że wygodnie się nosi, że wydanie małe, lekkie, poręczne. Nie mogłam czytać z tego maleństwa i już. Napotykałam opór, moje ciało się buntowało.

Dla porównania wydanie angielskie z wydaniem polskim.
Mam nadzieję, że rozumiecie moje oczy, które się buntują na taką niewygodę. 

W końcu się poddałam i kupiłam tłumaczenie Magdaleny Hume, które samo mi się wepchnęło w ręce (wiecie, jak to jest z książkami) podczas Krakowskich Targów Książki. Dalej czytanie poszło jak po maśle, nawet w największym autobusowym ścisku, przy słabym świetle i wybojach można było wybornie czytać. Już nigdy więcej nie skuszę się na aż tak kieszonkowe wydanie. Chyba że to będzie na Kundlu, gdzie da się dostosować czcionkę do własnych upodobań.

Jeszcze raz dla porównania. Grubas i maleństwo obok siebie, choć treść ta sama.

Koniec o moich upodobaniach czcionkowych, choć zachęcam do dyskusji. Wróćmy do historii z tytułem. Charlotte opisała historię Shirley Keeldar, która swoje typowo męskie wówczas imię zawdzięcza ojcu. Rodzicowi tak mocno marzył się syn, że po narodzinach córeczki nadał jej imię dziedzica, dokładnie tak, jak planował. Z kolei w odpowiedzi na powieść, imię Shirley dla dziewczynek stało się tak popularne, że dziś trudno sobie wyobrazić faceta o takim imieniu. Literatura ma spory wpływ na mody w nadawaniu imion dzieciom (nawet gdzieś mam szkic wpisu na ten temat, kiedyś go jeszcze opublikuję!).

Sama książka jednak zaczyna się od dużej dawki pobrzmiewających krytyką opisów problemów społecznych, a samą Shirley poznajemy dopiero po dobrych kilkuset stronach. Sytuacja w zachodniej części hrabstwa Yorkshire jest dramatyczna. Z jednej strony robotnicy protestują przeciwko industrializacji i przejmującym ich pracę maszynom, zrzeszają się jako ruch luddystów, napadają fabryki i niszczą maszyny. Napędza ich bieda i głód, nie ma co włożyć do garnka, brakuje pieniędzy na chleb. Z drugiej strony trwają wojny napoleońskie, kontynent płonie, a rozporządzenie królewskie zakazuje kupcom handlu z Ameryką. Biznes zubożałego Roberta Moore'a mocno kuleje, tymczasem fabrykant poprzysiągł sobie odbudować honor rodzinny razem z zakładem. Inwestuje ostatnie pieniądze w nowe maszyny, w których pokłada ostatnią nadzieję, jednak wszystko idzie na marne, gdy luddyści napadają na transport i demolują zamówione urządzenia.

Serce Moore'a twardnieje. 

Co z tego, że Caroline Hellstone ma tak piękne oczy i na jego widok występują jej rumieńce na policzkach? Co z tego, że tak dobrze się dogadują, że potrafią prowadzić głębokie, znaczące rozmowy o literaturze, że błyszczą im oczy, gdy do siebie mówią? Co z tego, że przy niej wreszcie czuje się jak w domu? 

Fabrykant, by ratować interes, musi odrzucić uczucie biednej kuzynku pastora i szukać bogatej dziedziczki, która swoją fortuną pomoże mu uniknąć bankructwa. Nie może też słuchać sumienia i głosu rozsądku ze strony Caroline, przekonującej do ludzkiego podejścia do głodujących robotników i okazania łaski. Moore nie może sobie pozwolić na zatrudnienie większej ilości ludzi niż minimum, choć ludzie nie mają pracy.


Akurat w okolicy pojawia się idealna kandydatka na żonę dla Moore'a: młoda, bogata Shirley, pani na włościach, niezależna, bystra osóbka. Okazuje się też wyborną towarzyszką i z czasem bliską powiernicą Caroline, która zaczyna unikać odmienionego, oziębłego Roberta. Trudno jednać kochać przyjaciółkę, gdy ta wydaje się skłaniać ku ukochanemu.

Co tu dużo mówić, najpierw mamy rasowy trójkąt, a potem czworokąt miłosny; odkrywamy stare rodzinne tajemnice i sekrety serc bohaterów; bije nam mocniej serce, gdy zakochani wymieniają elektryzujące, znaczące spojrzenia czy dotykają przelotnie dłoni; czujemy wzburzenie, czytając o odbijającej się echem po niemal każdym bohaterze chorobie, osłabieniu, powolnym umieraniu z miłości duszy, a wraz z nią ciała. To prawda, pojawia się irytacja, gdy kolejna bohaterka zaczyna nagle marnieć, a bohater niknąc w oczach, ale zajrzawszy do biografii pisarki wszystko staje się jasne. Podczas pisania Shirley cała trójka rodzeństwa Charlotte umarła, jedno po drugim. Opisywany parokroć w powieści proces jest zatem realnym przełożeniem męki, jaką odczuwała autorka osobiście. 

Najpierw zmarł Branwell, brat-szaleniec, pijak i utracjusz, z którym Charlotta była bardzo mocno związana, bo to z nim głównie snuła dziecięce fantazje o wyśnionych krainach. Kilka miesięcy później choroba zabrała Emily. Ledwie Charlotte podniosła się po kolejnej stracie, gdy po pięciu miesiącach na zdrowiu zapadła Anna i również zmarła. Ponoć postać Caroline Helstone z książki oparta była luźno o charakter Anny, Shriley zaś była hołdem złożonym Emily. Wreszcie panieńskie miano pani Pryor z powieści to Agnes Grey - imię i nazwisko głównej bohaterki pierwszej powieści Anny.   

Dlatego też powieść jest trochę nierówna, na bohaterów pada cień śmierci, ale na koniec nikt nie odchodzi na drugą stronę (choć ponoć Caroline miała umrzeć według oryginalnych planów Charlotte). Pomimo dramatów, ostatecznie wszystko kończy się dobrze, by miłość mogła zwyciężyć.


Niezmiennie w tle zaś przewijają się rozważania natury psychologicznej, moralnej i społecznej - i to właśnie z tego powodu powieść ma największą wartość. Pochylamy się nad losem kobiet i klasy robotniczej i ubogich, a także zauważamy krytykę beztroskich, chełpliwych, zadufanych w sobie duchownych. 

Zastanawiając się głębiej, krytyka sytuacji kobiet w dziewiętnastowiecznej Anglii jest jednym z najważniejszych motywów. Gdy Caroline uświadamia sobie, że nie ma szansy na ożenek z powodu braku posagu, zaczyna zastanawiać się, jaki los ją czeka. Niewiele jest poważanych zajęć dla starych panien. Mogłaby zostać guwernantką, ale jej wuj jej na to nie pozwoli, bo to uwłaczające dla panny z jego rodziny, a nawet faktycznie będąc na własnym utrzymaniu, życie osoby, która nie należy ani do towarzystwa, ani do służby jest bardzo samotne i ubogie. Mogłaby zająć się pomocą charytatywną, ale to wciąż nie przyniesie jej samodzielności, a po latach zostaje zgorzknienie i samotność. Była żona jej wuja zaś prawdopodobnie zmarła z żałości i zgryzoty, wuj bowiem nie ofiarował jej wiele uczucia. Kobiety są ukazane jako uzależnione od mężczyzn i często skazane na ciężkie życie. Podobnie jak robotnicy są uzależnieni od fabrykantów; nierówność i niesprawiedliwość szerzy się na różnych gruntach i poziomach.

Wydaje się jednak, że wyżej wymienione problemy społeczne, które poruszyła Charlotte, ostatecznie zostają przyćmione przez dość sztampowe zakończenie, a mianowicie dwa śluby; gołąbki, wstążeczki i serduszka. Z jednej strony mamy bowiem tekst o wiele bardziej wymowny jeśli chodzi o rozważania i wątki z gruntu feministyczne, a z drugiej całkowite poddanie się obu bohaterek władzy mężczyzn poprzez instytucję małżeństwa. Czy to dlatego, że autorka nie widziała innego wyjścia dla bohaterek? Czy wskazała jedyną słuszną drogę, mianowicie małżeństwo z miłości? A może po prostu chciała dać powieściowym awatarom swoich nagle zmarłych sióstr życie takie, jakiego nigdy nie doświadczyły, ale i na które nie miały szans z braku posagów?

Niektórzy krytycy otwarcie przyznają, że prawdopodobnie Shirley byłaby lepszą powieścią, gdyby pisarka nie doświadczyła trzech pogrzebów w ciągu jednego roku i trzymała się oryginalnego planu uśmiercenia Caroline. 

Cóż, mnie się mimo wszystko czytało wybornie. Magdalena Hume odwaliła kawał dobrej roboty jeśli chodzi o język i styl. Gdy trzeba, jest poetycko, gdy trzeba, konkretnie, stylizacja nie trąci myszką, ale i trzyma się dobrego tonu. Czyta się z przyjemnością. Jedyna rzecz, która raziła, to nadużywanie wyrazu "kapotka", mnie osobiście bardzo przeszkadzało to dziecinne i przestarzałe sformułowanie. Mimo "kapotki" polecam wszystkim miłośnikom klasyki brytyjskiej i dobrej powieści!


P. S. Trochę mi zeszło od ostatniego wpisu. A to dlatego, że od miesiąca mam nową pracę. IT Crowd zamieniłam na pracę wrednej pani z kadr i w sumie jestem bardzo zadowolona, bo trafiłam do naprawdę porządnego, pozytywnego miejsca, które się świetnie zapowiada. Z drugiej strony jednak napadły mnie uczelniane obowiązki, co w komplecie z ciągłymi szkoleniami i nowymi twarzami męczy i trochę stresuje, jak się domyślacie. Postaram się przez grudzień trochę nadrobić! A tymczasem, ho ho ho, nie przejedzcie się mandarynkami i czekoladowymi mikołajami!

0 komentarze:

Prześlij komentarz