Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

poniedziałek, 29 lutego 2016

NOWINY HADYNY: luty 2016


Kylon

Listę kulturalnych i popkulturalnych nowinek lutowych otwiera pierwszy znany mi zlot fanek Panicza Kylo, tudzież wykonawcy roli, Adama Drivera. Ostatniego dnia stycznia, niedługo po opublikowaniu przeze mnie pierwszego odcinka "Nowin", moje mieszkanie nawiedził tuzin rozentuzjazmowanych, przekochanych dziewczyn, które wypełniło dom gwarem, śmiechem i niesamowitą ilością pożywienia. Serio, przyniosły tyle ciast, sałatek i przysmaków, że miałam co jeść przez tydzień! Oglądałyśmy dwa filmy z Adamem przy akompaniamencie wzdechów, westchnień i okrzyków na każdy kadr, w którym znalazł się nasz obiekt uwielbienia: What if, po polsku Słowo na M, komedia romantyczna z 2013 roku i komedię This Is Where I Leave You (Powiedzmy sobie wszystko) z 2014. Było fantastycznie!

W naszej grupie znalazła się nawet uzdolniona twórczyni gifów i już mamy całe sety na tumblerach!


The Hateful Eight (2015)

Kolejnym większym wydarzeniem był najnowszy film Tarantino. Momentami zbyt powolny, momentami można by go troszeczkę przyspieszyć, ale z drugiej strony niesamowicie klimatyczny, ze świetnymi dialogami, bardzo dobrze stopniowanym napięciem, genialnymi scenami (jak na przykład monolog Samuela L. Jacksona) i lekko zbijającym z tropu zakończeniem, po którym można się nostalgicznie uśmiechnąć do tych hektolitrów krwi.


Orange Is the New Black (2013- )

Wciąż intensywnie oglądam Star Trek: Deep Space Nine, wzruszam się, emocjonuję, przeżywam i coraz bardziej zżywam z bohaterami, ale napoczęłam też coś nowego, mianowicie komediodramat zza więziennych krat. Zapowiada się świetnie, czołówkę otwiera śpiew Reginy Spektor, a całość ma mocno realistyczną, kobiecą fabułę, oryginalne podejście do tematu i ciekawą koncepcję. Poza tym wciąga od pierwszych chwil. Wszyscy dookoła zachwalają co najmniej dwa pierwsze sezony, więc trzymam kciuki i oglądam dalej.


The Night Manager (2016)


W zeszłym tygodniu miał premierę nowy serial z cudownym Hugh Lauriem i pięknookim Tomem Hiddlestonem o powalającym uśmiechu. Nie mogłam nie obejrzeć. Serial powstał w oparciu o powieść Johna le Carrégo pt. Nocny recepcjonista. Będą tajemnice, szpiegostwo, dochodzenia, intrygi polityczne, drogie hotele i piękne kobiety, nie mówiąc o pięknym recepcjoniście.


Deadpool (2015)


Najlepszy film walentynkowy ever. Naprawdę, po Deadpoolu wyszłam tak uchachana, rozanielona i rozbawiona, że głowa mała. Humor trafił idealnie w moje gusta, ilość drobnych smaczków przyprawiała o drgawki ze śmiechu, fantastyczne przytyki bohatera do procesu tworzenia filmu, nie mówiąc już o naprawdę mistrzowskiej kampanii promocyjnej - jestem kupiona. Tak samo jak widzowie w sześćdziesięciu innych krajach. Poza Polską. W Polsce najwięcej ludzi poszło na Planetę Singli. No cóż. Mam nadzieję, że Ryan Reynolds skomentuje to jakoś w drugiej części.

Tak na deser dla tych, którym się Deadpool podobał.

Barany. Islandzka opowieść (2015)


Towarzystwo Doktorantów mojego uniwersytetu zaczęło ostatnio prężnie działać, zapraszając na darmowe seanse filmowe raz na miesiąc dla tych, którzy pierwsi się zgłoszą. Tym razem udało mi się zgłosić, a potem nawet zjawić. Widzieliśmy Barany. Film o dwóch braciach-staruszkach, którzy się do siebie od wieków nie odzywają. Komunikują się przez psa. I swoją miłość do baranów.

Ciekawe doświadczenie.


Zjawa (2015)


Ostatni film, o którym wspomnę, to Zjawa, na którą się wybrałam w przedoscarowy wieczór. Żeby wiedzieć, za co Leo dostanie/nie dostanie Oscara. Teraz już wiem, że nie starał się biedaczek w tej zimnicy, w tych końskich zwłokach i w tych lodowatych górskich strumieniach na darmo. Chłopak może wreszcie odetchnąć z ulgą i odpocząć.

A sam film naprawdę warty obejrzenia. Świetne zdjęcia, wiernie odtworzony klimat, fascynująca historia.

Leo też rzucił naprawdę mocnym spiczem. 
W ogóle te Oscary były dość polityczne w tym roku.

Z innych newsów - sprzedaję książki i ciuchy, jakby ktoś był zainteresowany. Tu link do ogłoszeń:)

Na zakończenie dodam, że 29 lutego, dodatkowy dzień w roku przestępnym, był dla mnie bardzo łaskawy i szczęśliwy - mam nawet wrażenie, że Leo sypnął z jakiegoś worka szczęścia i mnie też się oberwało. Dowiedziałam się dzisiaj, że wygrałam kubeczek z Dotdesign i trzeci tom Sandmana od Poczty książkowej! Więcej na moim fanpage'u. To był dobry miesiąc. Mam nadzieję, że Wam też się szczęści!

niedziela, 21 lutego 2016

Cichy świadek między stronicami albo ku chwale zakładek


Niepotrzebny paragon, skasowany bilet, recepta, stara lista zakupów, luźny kawałek papieru wyrwany z zeszytu, zdjęcie, ołówek, którego później nie może się znaleźć... Czasem potrzebujemy zakładki na gwałt, więc chwytamy byle co i wciskamy między strony, by potem z braku laku używać aż do zdarcia. Czasem się o tych towarzyszach czytania zapomina, oddaje książkę do biblioteki i stąd tyle ciekawych znalezisk w pożyczonych książkach.

A czego Wy używacie jako przygodnej zakładki?

Osobiście jednak zawsze staram się zamienić taką zakładkę z przymusu na taką specjalnie przeznaczoną do tego celu z mojej pokaźnej już kolekcji. Już od dawna się nosiłam z myślą o poświęceniu osobnego wpisu tym cichym świadkom naszej podróży przez kolejne strony. Czego oni nie przeżywają! Gniemy je bezmyślnie, przejmując się dramatycznymi zwrotami akcji, mniemy nerwowo w palcach, śledząc szalone przygody bohaterów, czasem nawet przygryzamy rogi, bijemy nimi po udach, wsadzamy sobie za ucho, wciskamy i wyjmujemy mimowolnie z kolejnych stron, nie przywiązując wagi do naszych zabawnych czytelniczych tików nerwowych i przyzwyczajeń. Gubimy je jak rękawiczki, upuszczamy na podłogę w tramwajach, a jak taka wypadnie niechcący! Co za tragedia, zgubiliśmy miejsce, gdzie skończyliśmy czytanie!

Pożyczam więc Zakładkowy tag od Książkowego Świata i zapraszam na przegląd mojej zakładkowej kolekcji:)

1. Twoja najstarsza zakładka

7. Najbardziej zniszczona zakładka



Widzicie tę najbardziej zmęczoną życiem zakładkę po prawej? Tak, tę żółtą. Dostałam ją w liceum od mojej polonistki i wychowawczyni, która miała spontaniczny pomysł na małe upominki dla tych, którzy czytają szczególnie dużo. Mam do tego konika wielki sentyment i teraz nie używam jej zbyt często, bo i tak ledwie się trzyma.

Przy okazji możecie podziwiać od lewej inne sentymentalne memorabilia: zakładkę z jakiejś kawiarni w Norwich, czyli Erasmusową pamiątkę, hiszpańską zakładkę od przyjaciółki (też często używaną), uroczą zakładkę od Czworgiem oczu, którą dostałam w bonusie do nagrody w pierwszym blogowym konkursie, jaki Rozkminy wygrały!

2. Zakładka ręcznie wykonana


Oryginalnie w tagu byłą tu "pierwsza samodzielnie wykonana przez Ciebie zakładka", ale niestety ta zakładka albo leży gdzieś na strychu, albo już dawno wylądowała w koszu - pamiętam taką kolorową wyplatankę, którą ofiarowałam komuś z rodziny jako dzieciak. Zamiast tego prezentuję zakładkę, na której jedna z moich koleżanek ze studiów specjalnie dla mnie narysowała uroczego Sherloka. O dziwo, do tej pory kolory kredek się nie zmazały ani nie barwią stron przy czytaniu (czego się obawiałam). Tak, uwielbiam tę zakładkę i też jej często używam. Obok niej dumnie pręży się skórzana zakładka kupiona w Muzeum Sherlocka Holmesa w Londynie. Ślicznie pachnie, ale nadaje się głównie do większych książek.

3. Twoja ulubiona zakładka


Oprócz tych już wymienionych, bardzo lubię i często używam tych zakładek "kulturalnych". Te bliźniaczki po lewej pochodzą z wystawy z 2010 roku pt. "Grupa Bloomsbury. Brytyjska bohema kręgu Virginii Woolf", następna z wystawy z 2011 "My i oni. Zawiła historia odmienności". Obie przechwyciłam podczas zwiedzania w Małopolskim Centrum Kultury w Krakowie. Ostatnia może nie jest moją ulubioną, ale za to łączy się tematycznie i jest bardzo pomysłowa. MOCAK to rzecz jasna Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie.

4. Zakładka, którą najczęściej używasz


Co tu dużo mówić, kocham zakładki z jednego z moich ulubionych miejsc w Krakowie. W kawiarnioantykwariacie amerykańskim Massolit do każdej książki dołączana jest gustowna zakładka w stylu secesyjnym. Jak widać mam ich całe mnóstwo i używam ich naprawdę często. Kiedy jakaś się zużyje, wyrzucam i biorę nową. Prawda, że są urocze?

5. Ostatnio zdobyta zakładka

6. Zakładka, którą ostatnio przyniósł Ci listonosz



Najnowszą zakładką w mojej kolekcji jest ta fioletowa na górze. Jest prześliczna, z jednej strony ma srebrne nadruki promujące WBP w Krakowie, a z drugiej Radio Kraków. Skąd ją wzięłam? Zalazłam w Eliocie, którego wypożyczyłam przedwczoraj na Rajskiej. Nie oddam, chyba że do moich drzwi wtargnie policja zakładkowa, targając ze sobą prawowitego właściciela i pokaże nakaz zwrotu.

O tej czarnej zakładce pisałam na fejsbuku Rozkmin, jak tylko do mnie przyszła. Do tej pory nie wiem, kto dokładnie i w jakim celu (bo podejrzewam, że to jakiś chłyt matetindody, nie ma takich cudów w tym kraju!) mi ją przysłał. Po prostu pewnego pięknego dnia dostałam list, w liście nic prócz tej eleganckiej zakładki. Ani żadnej reklamy, ani żadnej wskazówki, prócz nadawcy - pewnej firmy warszawskiej, która zajmuje się promocją iluś tam wydawnictw. Także ten. Nie wierzę, że to tak po prostu, bez zysku, bez ukrytego powodu ktoś wysyła tak cudowne podziękowania dla czytelników.


Tag mi się skończył, więc to czas na zakładki nietypowe. Mam grubą panią, która mocnym magnesem trzyma kartki, gdy trzeba - to z empikowej kolekcji kolaży Szymborskiej. Niestety jest trochę uciążliwa w używaniu. Mam wrażenie, że mogłaby być połowę mniejsza, a przez to poręczniejsza. Dalej jest matrasowy kot, też na magnes, ale wyjątkowo wytrzymały, zgrabny i praktyczny. Zaczęłam go ostatnio częściej używać. Wreszcie Jim Morrison, czyli zakładkowy wybór numer jeden mojego kota i znalezisko po poprzednich lokatorach. Podczas robienia zdjęć kotek zaczął się bawić tą gumeczką, a potem chciał cichcem czmychnąć, wynosząc Morrisona do kociej świątyni rzeczy zgubionych przez właściciela. Paskuda.



A oto cała reszta moich zakładek, które mniej lub bardziej mi się podobają. Przepadam szczególnie za tymi z Warszawskich Targów Książki, Czułego Barbarzyńcy, Książki w Mieście, De Facto, Piotrusia Pana.

W większości dostałam je podczas różnorakich targów w celach promocyjnych. Nie lubię zakładek z okładkami innych książek, są zbyt nachalne i mało osobiste. Powinnam chyba dużą część wyrzucić. A może po prostu wezmę na następne spotkanie blogerów i rozdam? No bo błagam, mam tego tyle, że nawet gruba baba nie pomieści w swych magnesowych objęciach:


A u Was jak stoi sprawa z zakładkami? Czego używacie do zaznaczania stron? Macie swoje ulubione zakładki? Zapraszam do przechwycenia tagu, dostosowywania do swoich potrzeb i dzielenia się zdjęciami swoich kolekcji!

czwartek, 18 lutego 2016

Szary bigos Krakowa, czyli piękna groza miejskiej legendy


Wigilijne psy
Łukasz Orbitowski


Sine Qua Non, 2016
Gatunek: realizm fantastyczny, horror, fantastyka
476 stron 
Odczucia: ★★★★/★★★★★
Współpraca!


Miasto brudne, ponure i przygnębiające. Na obrzeżach roi się od wszelkiego paskudztwa, lepi się od najgorszych szumowin; w sercu gnije od środka, pełne patologii, biedy, oszustwa. Straszące czarnymi facjatami i wybitymi oknami opuszczone budynki kryją się na zapomnianych przez Boga blokowiskach, bezdomni żebrzą o byle grosz na alkohol, studenci cisną się w ubogich klitkach, wpadając w wir imprez, narkotyków i lekkomyślnego seksu, drobni oszuści i krętacze kręcą interesy stulecia. Czysta wódka pali wyschłe na wiór gardło.

"Kraków wyglądał jak brudny obraz. Patrzył na złe, najeżone antenami dachy kamienic, na gołębie, jakby nakreślone w pośpiechu tępym ołówkiem, i niskie niebo, szary bigos chmur, śniegu i ptaków."
Wigilijne psy, s. 399

Choć Kraków Orbitowskiego to miejsce mocno depresyjne, nie brakuje mu humoru, energii życiowej, mitów i legend. Przede wszystkim legend. Bo w swoich wydanych oryginalnie dziesięć lat temu opowiadaniach Orbitowski przede wszystkim snuje przyprawiające o nieprzyjemne dreszcze gawędy miejskie. Opowiada o rzeczach niezwykle bliskich, zwyczajnych i ludzkich, maczając je w sosiku realizmu fantastycznego i grozy; przypatruje się naszym przywarom i słabościom w krzywym zwierciadle czarnego humoru, który wyszczerza do nas zęby w paskudnym, nieziemskich uśmiechu. To miejskie baśnie w pierwszorzędnej, intensywnej i na wskroś współczesnej narracji.

Czytało się jakby brzytwą kroił.
                                                                                                                                                               

Jakbyście się zastanawiali, tak, wyszłam na dach mojej krakowskiej kamienicy, żeby zrobić te zdjęcia.

Opowiadania z oryginalnej antologii publikowane były w rozmaitych czasopismach. Orbitowski był narwanym dwudziestokilkulatkiem, gdy w 2005 udało się te historie zebrać, poddać mocnemu liftingowi i opublikować w jednym zbiorku dzięki pomocy Szczepana Twardocha, kolegi po fachu. Teraz opowiadania powracają, po raz kolejny poprawione, opatrzone wstępem od dojrzalszego już autora, który dorzuca w bonusie dodatkowe teksty, w tym jeden, który został wydany już po publikacji oryginalnego zbiorku, ale wciąż dobrze wpasowuje się w ponury krajobraz gawędziarskich historii sprzed lat. Wznowienie miało wczoraj premierę.

Teksty nie zestarzały się, a nabrały przyjemnego, charakterystycznego smaczku tamtych lat, kiedy jeszcze nie było większych zabezpieczeń przed oszustwami na Allegro, państwo nie śledziło uważnie handlu odżywkami dla sportowców, a ludzie magazynowali w swoich mieszkaniach tony pirackich płyt z filmami. Czasów jeszcze świeżo po dezorientujących czasach dziewięćdziesiątych, gdy pojawiały się jeszcze nie obwarowane milionem nakazów i zakazów nowe możliwości i technologie, a co sprytniejsi orientowali się, jak szybko i bezkarnie zarobić sporo grosza.

W tym świecie postkomunistycznej niepewności i optymizmu wciąż doskonale się mają przeżytki poprzedniego systemu. Jak na przykład rozpadający się pociąg "Kibel" czy melina żulerii "Kacper Kłapacz". Oba te miejsca, relikty minionej epoki, zapomniane, niestrzeżone, zostały zaadoptowane i pokochane przez najniższe warstwy społeczeństwa. Do tego stopnia, że zalęgły się w nich przerażające wytwory ludzkiej wyobraźni, współczesne potwory, zmory i diabły, tak prawdzie i realne jak krew i śmierć.


Miejskie legendy, zapomniane miasteczka, nawiedzani zwidami szaleńcy plenią się na kartach kolejnych opowiadań. "Serce kolei" mrozi nam żyły mocnym zakończeniem, ale i każe podziwiać świetnie zbudowaną atmosferę i ciekawie zarysowane postaci. "Autostrada" niepokoi, miesza w głowach, by wreszcie kopnąć mocną groteską. "Opowieść taksówkarska" wciąga i hipnotyzuje rasowym dochodzeniem dziennikarskim w sprawie paranormalnej, przypominając klimatem "Z archiwum X" i Thomasa Harrisa, co krok jednak przywołując znane lokacje krakowskie: Olszę, Bronowice, Krowodrzę przy AGH. "Kacper Kłapacz" przeraża atmosferą paranoi jak z "Lśnienia", gdyby tylko przenieść przymusowych mieszkańców hotelu "Panorama" na obrzeża Krakowa w stronę Wieliczki. "Wigilijne psy" to prosta historia o konstrukcji powtarzalnej jak baśń, ale o wiele brutalniejsza i ponura. Czytając "Angelusa" trudno nie docenić ciekawego pomysłu na biznes, a zarazem na opowiadanie. "Lombard" znów przywołuje gęstą atmosferę podejrzeń i paranoi, dołączając do tego grozę bieżanowskich bloków. "Objawienia" zabierają nas w podróż do opuszczonej wioski, gdzie sieje zniszczenie religijna klątwa na miarę Kinga. "Nie umieraj przede mną" urzeka wyśmienicie zarysowanym, delikatnym zaczątkiem romansu między outsiderami, a także intrygą jak z Dana Browna i fantastyką rodem z opowieści o zombie. "Droga do Modlichy" jako jedyna odstaje, bo choć zachwyca powtarzalną, jarmarczną fabułą i brudnym humorem, to jednak tu element fantastyczny jest znacznie przyjaźniejszy niż w reszcie opowiadań. "Pan Śnieg i Pan Wiatr" to perełka grozy osadzona w głębokim brudzie i nieszczęściu blokowiska, „Zmierzch rycerzy światła” gra nam na nosie, by potem znów polać zimną wodą.


Siły nieczyste, duchy i demony pojawiają się wszędzie tam, gdzie ludzie przestają się starać, gdzie życie wypada im z rąk, rutyna doprowadza do duchowej pustki i marazmu, wygodnictwo prowadzi do bylejakości. Szczególnie zaś lubują się w dręczeniu tych, którzy próbują dojść po trupach do sukcesu, wykorzystują naiwność innych i rozlewają niewinną krew. Zło rozprzestrzenia się, wychodzi z ciemnych zakamarków, manifestuje się w fizycznej postaci, by popsuć szyki pragnącym wybaczenia i desperatom. Historyjki z dreszczykiem, jak na dobrą gawędę przystało, często mają ukryty pod płaszczykiem grozy i makabry morał, któremu daleko do sztucznego moralizatorstwa.

Trudno w tym zbiorku znaleźć chociażby średnie opowiadania. Orbitowski świetnie buduje atmosferę, niesamowicie lekko i autentycznie kreśli dialogi, zna na wylot polskie realia i polskiego ducha. Jego historie trafiają we właściwą nutę, jeśli chodzi o grozę, niesamowitość i czarny humor, idealnie harmonizując z wychowanym na "Nowej Fantastyce", studiującym w Krakowie i wychowanym na osiedlu pełnym bloków czytelnikiem.

Niech świat spłonie.



sobota, 13 lutego 2016

Jedenaście tysięcy pałek, czyli o tym, jak popsuło Hadynę



Jedenaście tysięcy pałek, czyli miłostki pewnego hospodara 

Guillaume Apollinaire

Zmysłowa seria wydawnictwa WAB, 2011
Tłumaczył: Marek Puszczewicz
 Gatunek: pornografia, groteska, surrealizm humor
129 stron
Odczucia: um.../★★★★★


Skusiłam się na udział w "Walentynkowej KSIĄŻKOMANII", wydarzeniu facebookowym polegającym na komentowaniu czytanej książki związanej w tematyką miłosną przez cały tydzień, zaczynając od 8 lutego. Poniżej moje zmagania z solidną ilością pałek i wszelakich zberezeństw. Polecam jednak kliknięcie tu, żeby zobaczyć oryginał na facebooku. Miłego czytania...

OSTRZEGAM! Poniższy tekst skierowany jest wyłącznie do osób powyżej 18 roku życia, ludzi o silnych nerwach i tych, których trudno zniechęcić mordem i perwersją.


No to zaczynamy! Strona 6: Rumuński hospodar Mony Valkutascu "śnił i Paryżu". "Gdy chodził jeszcze do gimnazjum w Bukareszcie, wystarczyło mu pomyśleć o jakiejś paryżance, po prostu paryżance, by jego wierny sługa wzniósł się natychmiast, zmuszając go do oddania się powolnemu, błogiemu onanizmowi".
Like · Reply · 2 · 8 February at 20:21

Strona 7: Valkutascu wyrusza na spotkanie wicekonsula Serbii, Vzvodana Dupcica, który „chętnie nadziewał czarującego Mony’ego”. Zapowiada się przewspaniała zabawa w stylu Witkacego jeśli chodzi o nazwiska, tłumacz się postarał!
Like · Reply · 2 · 8 February at 20:36

PARTY HARD VINTAGE STYLE! Strona 9: Valkutascu w konsulacie najpierw napotyka wypiętą Czarnogórkę zabawiającą się z Dupcicem, a potem na dwie intensywnie sobą zajęte nagie panienki. Epitety dotyczące krągłych, apetycznych zadów lecą na prawo i lewo. Ilość barwnych i pomysłowych eufemizmów na męskość przyprawia mnie o drgawki ze śmiechu. Strategiczne elementy kobiecej anatomii co chwilę porównywane są do jędrnych i twardych owoców. „(...) [T]łusty zadek, podobny do pięknego melona, co mógł wyrosnąć w blasku słońca, jakie świeci o północy, był bowiem tak biały i piękny.” Płaczę.
Like · Reply · 3 · 8 February at 20:47

Strona 13: Mony zabiera całą swoją gotówkę i ucieka do Paryża, albowiem buntuje się przeciw nachalnemu Dupcicowi, który namiętność swą podkreśla wymachując nie tylko „patafianem”, ale też prawdziwym rewolwerem. Książę ulega po raz ostatni, a potem ucieka do Paryża. „Nie chcę już być dłużej dupczony przez Ciebie (...). Mam nadzieję ubawić się setnie i mówię Ci, żegnaj.”
Like · Reply · 2 · 8 February at 21:02

Strona 21: Na wszystkie pałki i hospodarów dziedzicznych rumuńskich świata, co za akcje tu się wyczyniają! Valkutascu spotyka na ulicy ponętną paryżaneczkę Dupulinę, która zaprowadza go do mieszkania koleżanki Aleksynę Mniammniam. Intensywny trójkąt brzmi jak zadziwiająco akuratna parodia współczesnych powieści erotycznych: Mony „(...) nie puścił lędźwi Dupuliny, nim nie wytrysnął trzykrotnie, podczas gdy ona doznawała rozkoszy dziesięć razy”. Baraszkowanie zakończyło się, gdy dziewczyna odgryzła i połknęła kawałek ucha księcia, a ten zaczął krwawić jak zarzynane prosię. W ramach pobudzenia uszkodzonego Mony’ego dziewczęta przynoszą bat odkupiony od pierwszego lepszego dorożkarza, a w ferworze energicznego wymachiwania pejczem do mieszkania wpada woźnica, chcąc odzyskać bat. W drzwiach jednak zastaje nagą Dupulinę. Wpada więc rozwścieczony i chędoży niemal wszystkich po kolei; co ciekawe, zaraz za nim pojawia się policjant i żwawo dołącza się do zabawy. Sama już nie wiem, co tu się dzieje, wiję się ze śmiechu: „wkrótce cała piątka zaznała okrutnej rozkoszy, podczas gdy krew spływała na dywan, pościel i meble” :D:D:D Ciąg dalszy jutro!
Like · Reply · 4 · 8 February at 21:13

Strona 25: Jeśli będę wspominać o wszystkich stosunkach z tej powieści, będę więcej pisać niż czytać. Może więc sobie daruję dokładne sprawozdanie z tego kto i kiedy wykonuje pupką nieskoordynowane ruchy, a zamiast tego zacytuję może ten oto wybitny fragment, przy którym kwiknęłam z uciechy: "Zadzwonił po masażystę, który najpierw go wymasował, a następnie przyzwoicie zerżnął. (...) [Z]adzwonił po fryzjera. Ten go uczesał i zerżnął artystycznie. Następnie przyszedł pedikiurzysta. Zrobił mu pedicure i zerżnął po mistrzowsku."
Like · Reply · 2 · 9 February at 21:47

Strona 27-31: Wolałabym o tych stronach zapomnieć.
Like · Reply · 2 · 9 February at 21:58

Na stronie 31 pojawiają się jednak złodzieje i dołączają do wesołej orgietki. Tym koprofilia nie przeszkadza.
Like · Reply · 2 · 9 February at 21:59

Strona 36: Jeden z włamywaczy dosłownie kona z niewypowiedzianej, strasznej i wysoce perwersyjnej rozkoszy, ja konam, nie wierząc, co właśnie przeczytałam. Ostatecznie jednak drugi z bandziorów okrada omdlałych z nadmiaru uniesień i wymyka się beztrosko, podśpiewując pod nosem.
Like · Reply · 2 · 9 February at 22:07

Strona 37: W barze koło dworca Montparnasse podaje się naftę, "wyśmienity napitek dla podniebień nieczułych na innego rodzaju likwory". Przytulam tłumacza do piersi, łkając cicho nad doskonałością frazy i humorem autora.
Like · Reply · 3 · 9 February at 22:10

Strona 39: Jakbyście nie wiedzieli, jak rzecze poeta, "podniecające podskoki pociągu wpuszczają w nasze lędźwie krople miłosnego ciągu".
Like · Reply · 2 · 9 February at 22:14

Strona 43: W życiu nie sądziłam, że pieszczoty trzewiczkiem są w stanie doprowadzić mężczyznę do improwizowania sprośnych sonetów. Delikatne wiersze mitologiczne ze strony 44 podbijają me serce. Niech poznana w pociągu dama idzie do tego slipingu z arcypoetą, ja zaś robię fajrant na dziś.
Like · Reply · 2 · 9 February at 22:23

Strona 47: Idealne podsumowanie orgietki, w którym główną rolę brała sczepiona z sobą dwójka facetów: "Jeśli nie zajdziesz w ciążę, toś niegodzien miana mężczyzny!"
Like · Reply · 2 · 10 February at 18:51

Strona jak wyżej: Ups, kolejna ofiara miłości zbyt intensywnej... udusili pokojową w ferworze uniesień. Strona 48: Jeśli myślicie, że zgon komukolwiek przeszkodzi na drodze do rozkoszy w tej książce, mylicie się.
Like · Reply · 2 · 10 February at 18:53

Strona 51-54. Czytałam w życiu różne mocno rąbnięte rzeczy. Bywam w końcu internetach od młodości. Takiego nagromadzenia różnych dewiacji seksualnych jednakowoż jeszcze nie spotkałam i nie wiem, czy kiedykolwiek moja wyobraźnia będzie w stanie to odwidzieć. Pedofilia, partenofilia, gerontofilia, urofilia... Czy orgie z elementami świętokradztwa też mają jakąś nazwę? Gdyby nie to, że to wszystko w gęstym sosiku satyry i humoreski, już dawno książka wylądowałaby za oknem.


Rozdział 5, czyli strony 56-66, przedstawiają zaiste niepokojącą wizję naszych wschodnich sąsiadów. Wybucha wojna japońsko-rosyjska, a wezwany do wojska Mony ochoczo wyrusza do Sankt Petersburga. Tam dowiaduje się, że wśród Rosjan zdarzają się zarówno mężczyźni o trzech jądrach, jak i dziewczęta o tak silnie rozwiniętych łechtaczkach, że mogą spokojnie być używane jak męskie przyrodzenia, a niektórzy ojcowie wyznają grecką zasadę przekazywania dzieciom wiedzy drogą płciową. Fascynujące rzeczy.
Like · Reply · 1 · Yesterday at 16:56

Strona 71: Jakbyście nie wiedzieli, istnieje znany, wielce lubieżny taniec hiszpański, podczas którego torreador i jego wybranka zawieszają się na sobie jedynie swoimi genitaliami i przechadzają się tak na linie ponad publicznością.
Like · Reply · 1 · Yesterday at 16:56

Strona 72: Na scenę wchodzi dwóch powabnych poetów symbolistów,wykonujących lukratywny zawód bajzelmamy. Są przebrani na kobiety, nie licząc zarostu, mówią o sobie, że są lesbijkami i przed wprowadzeniem klienta do dziewczyn, obowiązkowo recytują wzniosłą, świntuszącą poezję. Conchita może się schować.
Like · Reply · 1 · Yesterday at 17:03

Strona 74: Zaczyna się karnawał rasizmu. Pojawia się pierwsza w powieści Murzynka i pierwsze, co mówi, to: "Twoja wydupcyć moja wielka kałtofła, mesje genełal?"
Like · Reply · 1 · Yesterday at 17:05

Strony 75-81: Historia z Japonką z burdelu to straszne świństwo, ale nie będę opowiadać szczegółów, bo to zbyt drastyczne. Trochę mnie to już wszystko męczy, szczerze mówiąc. Czuję przesyt, a przede mną jeszcze czterdzieści stron. *ociera czoło* Słowo się jednak rzekło, brnę dalej.
Like · Reply · 1 · 20 hrs

Strona 84: A któż to, te czarujące kelnereczki? To Dupulina i Aleksyna w mundurach rosyjskich żołnierzy i fartuszkach! Przyjechały zarabiać na wojnie, wiadomo jednak, jak to się skończy na widok Mony'ego i jego sługi Rogalona.
Like · Reply · 1 · 7 hrs

Strona 87: Gdy wzywa cię generał na natychmiastową audiencję, najprawdopodobniej do jego ciężarnej żony dotarły słuchy, że jesteś wybitnym kochankiem i teraz chce cię wypróbować na oczach męża zabawiającego się z Chińczykiem. Taka sytuacja.
Like · Reply · 1 · 7 hrs

(Nie chcecie wiedzieć, jak skończył Chińczyk. Apollinaire chyba coś miał do Azjatów.)
Like · Reply · 1 · 7 hrs

Strona 90: "Masturbacja jest naturalną cechą wojskowych. Każdy porządny żołnierz winien wiedzieć, iż w czasie wojny onanizm jest jedynym dozwolonym aktem miłosnym. Trzepcie sobie kapucyna, ale nie tykajcie ani kobiet, ani zwierząt."
Like · Reply · 1 · 7 hrs

Strona 97: Robi mi się zdecydowanie niedobrze. Moje granice dobrego smaku już dawno mnie znienawidziły i zniknęły za horyzontem.
Like · Reply · 1 · 7 hrs

Strona 102: Feeria obrzydliwej perwersji a sprawa polska. Mony spotyka polską sanitariuszkę, której przyjemność sprawia obcowanie z rannymi i umierającymi. Potem dowiaduje się, że to z racji głębokiej nienawiści dziewczyny do Rosjan, którzy okupują nasz kraj. Teraz Polka pod pozorem niesienia pomocy niczym anioł miłosierdzia, pilnuje wysokiego stopnia umieralności wśród Rosjan. Mony jest zachwycony okrucieństwem sanitariuszki: "Podziwiam panią (...) lecz gdybym był carem, zniszczyłbym wszystkich Polaków co do jednego. Te nieudolne pijaki w kółko fabrykują bomby i sprawiają, że cała nasza planeta nie nadaje się do zamieszkania." Ona na to: "To prawda (...) lecz niech im oddadzą ojczyznę, niech pozwolą mówić ich własnym językiem, a Polska znów stanie się krajem rycerskiego honoru, luksusu i pięknych kobiet."
Like · Reply · 1 · 6 hrs

Strona 112: Łzawa historia opowiadana przez masochistę pierwszej wody wprowadza wizję jego żony z dobermanem. Dlaczego.
Like · Reply · 52 mins

Strona 117-118: Mony podniecony historią masochisty zaczyna okładać kijami i jego, i polską sanitariuszkę. "(...) żołnierze japońscy myśląc, że to werbel na zbiórkę, wychodzili przed namiot. Trąbki zagrały na alarm. Wszędzie formowały się pułki, i dobrze się stało, gdyż Rosjanie, chcąc rozpocząć kontrofensywę, podeszli pod obóz japoński. Gdyby nie bębnienie księcia Mony'ego Valkutascu, obóz zostałby zdobyty. Było to decydujące zwycięstwo Japończyków. Zawdzięczali je Rumunowi sadyście".
Like · Reply · 52 mins

Strona 120: Klamra kompozycyjna zamyka się. Gdy Mony po raz pierwszy spotkał Dupulinę, obiecał jej, że jeśli nie przeleci jej dwadzieścia razy z rzędu, to niech go ukarze jedenaście tysięcy pałek. Teraz Japończycy skazali wykolejeńca na śmierć przez otrzymanie po jednym uderzeniu pałką od każdego żołnierza z jedenastotysięcznej armii.
Like · Reply · 48 mins

Strona 123, ostatnia: Mony został uhonorowany rzeźbą przedstawiającą jego zacne czyny, wylot balonem z oblężonego miasta oraz bycie protektorem i uczniem sztuk w Paryżu. Cóż za ironia, że skazano go za olbrzymią ilość okrutnych morderstw, wszystkich na tle seksualnym i beztrosko opisanych w tej małej, czerwonej książeczce, którą właśnie skończyłam czytać. Uff.
Like · Reply · 45 mins

Po tej drastycznej relacji jeszcze bardziej drastycznej książki chyba czas na kilka słów wyjaśnienia i podsumowania. Za Apollinaire'a wzięłam się z tego względu, że zachwycił mnie tytuł, przyciągnęła obietnica parodii literatury erotycznej i satyry na Markiza de Sade'a, zachęcił Pablo Picasso, który uważał tę powieść za największe osiągnięcie literackie. Dla tych, którzy nie wiedzą, Guillaume Apollinaire to głośny francuski twórca polskiego pochodzenia, tworzący na początku XX wieku. Popierał kubizm, ukuł nazwę "surrealizm", zadawał się z dadaistami, bywał w salonie Gertrudy Stein. "Jedenaście tysięcy pałek..." do 1970 roku było we Francji zakazanych, w 2010 roku rząd Turcji zniszczył nakład i ukarał tłumacza książki. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że kraj naruszył prawo do dostępu do europejskiego dziedzictwa narodowego. Sam tytuł po francusku jest zgrabną zabawą słowną związaną z jedenastoma tysiącami dziewic, męczennic towarzyszących świętej Urszuli - francuskie wyrażenie "les onze mille vierges" można łatwo przemienić w "les onze mille verges", czyli jedenaście tysięcy pałek (zgrabne tłumaczenie, choć trudno wychwycić nawiązanie do męczennic: w polskiej wersji Mony mówi "jedenaście tysięcy białek", a potem się poprawia na "pałek"). Ostatecznie jednak ta powieść z 1907 roku jest dla mnie po prostu zbyt hardcorowa, choć doceniam humor, styl i zabawy konwencją. A to chyba właśnie był cel Apollinaire'a. Stworzyć coś tak przegiętego, żeby nawet najbardziej zatwardziałych zaszokować i obrzydzić. A może się mylę?
Like · Reply · 32 mins

piątek, 5 lutego 2016

Chorwackie przekleństwa w kosmosie. Pan Lodowego Ogrodu





Pan Lodowego Ogrodu - tom I & tom II
Jarosław Grzędowicz

Fabryka Słów, 2005, 2007
Gatunek: fantasy, science-fiction, przygoda 
545 i 625 stron 

Odczucia: ★★★★/★★★★★


Ponad trzy lata temu moja ówczesna współlokatorka, moszcząc się w swoim łóżku w ciemnym bunkrze za szafą (miała przechodni pokój), stanowczo kazała mi przeczytać czterotomową sagę Pan Lodowego Ogrodu Grzędowicza. Męczyła mnie do tego stopnia swoimi zachwytami, że na odczepnego dopisałam tytuł na sam koniec mojej listy "do przeczytania". I o nim zapomniałam...

Dopiero w sierpniu zeszłego roku, nad pioruńsko zimnym Bałtykiem podczas krótkiego wypadu wakacyjnego do Łeby, udało mi się dotrzeć do pierwszego tomu.

Co tu dużo mówić, zmiotło mnie.

Tak, to naprawdę jest tak dobre, wciągające, inteligentne czytadło. Nie na darmo dostało ode mnie wyróżnienie w postaci tytułu Największego Kradzieja Czasu 2015 roku. Pierwszorzędna lektura, wyśmienita odtrutka dla organizmu do tej pory odchorowującego stanowczo zbyt dużą ilość kiepskiej polskiej fantastyki, jaką połykałam w gimnazjum i liceum. Tak, wiem, upłynęło już *khem* trochę lat od tamtych czasów, ale wciąż czuję lekką zgagę. Na szczęście moje pierwsze spotkanie z Grzędowiczem było naprawdę udane. Dopiero co skończyłam drugi tom - tak, miałam sporą przerwę pomiędzy jednym a drugim, i tak, na pewno będę podobnymi przerwami kończyć tę serię. Ale nie ulega wątpliwości, że ją skończę.

To świetna rzecz.



Najciekawsze jest to, że wbrew pozorom ta seria to bardzo dobrze wyważone i przemyślane science fiction, ukryte pod kostiumem fantasy. Główny bohater jest jak przedstawiciel Federacji ze Star Treka, z tą różnicą, że to nie zrzeszenie planet, a sama technologicznie wysoko zaawansowana Ziemia z dalekiej przyszłości wysyła Vuko Drakkainena do planety, na którą Ziemianie wysłali ekspedycję naukową. Podobieństwo polega na tym, że Ziemia przyjmuje takie same zasady, jakie wyznaje serialowa Federacja. Mianowicie nie chce ingerować w życie mieszkańców planety, którzy mentalnie i technologicznie tkwią niemalże w ziemskich czasach starożytnych czy wczesnym średniowieczu. Nie chce wywoływać zamieszania, objawiać się jako bogowie, wprowadzać ulepszenia, przyśpieszać naturalnego rozwoju. To pierwsza zaludniona planeta, jaką Ziemianie odkrywają. Obie ekspedycje mają być tajemnicą dla Midgaardczyków.

Pierwsza jednak zawodzi w momencie, gdy okazuje się, że na Midgaardzie występuje magia, a naukowcy mogą stać się dzięki nim potężni. Tak potężni, jak udzielne bóstwa, za którymi staje rzesza wyznawców i poddanych. O tym jednak Vuko, wysłany na planetę kompletem narzędzi technologicznych i szkoleń przygotowujących go do szybkiego znalezienia zagubionych badaczy i zabrania ich z powrotem na ojczystą planetę, nie wie. Ma się wtopić w tłum. Poddano go operacji oczu, by przypominał Midgaardczyka. Ma ze sobą wydawałoby się, zwykły, standardowy miecz zwiadowcy, przeciętną zbroję, ekwipunek. Najpotężniejszej broni nie widać. Jest to wszczepiony w umysł pasożytniczy grzyb, Cyfral, który służy za system operacyjny, wzmagający siły umysłowe, kontrolujący reakcje organizmu, czyniący z Vuko niemal nadczłowieka.

Równolegle śledzimy losy cesarskiego syna, młodego kandydata na Tygrysi Tron. Obserwujemy go od małego. Zachwycamy się dokładnym, fascynującym szkoleniem przyszłego władcy, widzimy, jak dojrzewa i mężnieje, wraz z nim zajmujemy się polityką imperium, widzimy zagrożenie, jakie stwarzają Czerwone Wieże i kult Podziemnej Matki. Aż do momentu, gdy mądre panowanie cesarza dobiega końca wraz z brutalnym przewrotem. Pałac zostaje zniszczony, władca wraz z dworzanami wycięty w pień. Od tego momentu obowiązuje surowy, prymitywny Kodeks Ziemi. Nikt nie wie, że synowi cesarza udało się uciec w przebraniu i teraz tuła się po nieprzyjaznym świecie, próbując wykonać ostatnią wolę ojca.



Vuko naprawdę fantastycznym głównym bohaterem. Pół-Fin, pół-Polak wychowany w Chorwacji ma w sobie gorącą, słowiańską duszę i cięty język. Obdarzony specyficznym, dość ponurym poczuciem humoru, zachowuje ironiczne podejście do świata, ale potrafi się zirytować i wyładować emocje wiązanką dosadnych chorwackich przekleństw. To człowiek, którego trudno zniechęcić, wiecznie obmyślający nowe plany, nowe sposoby na pokonanie przeszkód. Nie spocznie, póki nie wykona swojego zadania. Jego świetnie wyszkolony umysł żołnierza rzadko wypoczywa, a ciało wspomagane Cyfralem potrafi dużo wytrzymać. Mimo to jednak jego praktyczny mózg ma problemy z uwierzeniem w całą tę magię...

Młody cesarz jest znacznie bardziej zrównoważony i spokojny. Niesamowicie ujęła mnie cała historia szkolenia cesarskich synów na wysepkach z armiami bystretek (ichniejszy rodzaj małych zwierzątek) słuchających rozkazów przekazywanych muzyką fletu. Dobre serce, rozumność, głęboka empatia i ludzka logika - to właśnie wykazuje ten najrozsądniejszy z braci. Doskonale rozumiemy, dlaczego ten chłopak zasługuje na tron i mocno trzymamy kciuki za jego misję.

Końcówka pierwszego tomu zachwyca obrazami tak chorymi i niesamowitymi, jak na obrazie Ogród rozkoszy ziemskich Boscha, wtedy też w pełni objawia nam się ogrom możliwości i nieosiągalność wyprawy Vuko. Postać demonicznego, zepsutego władzą Van Dykena nasuwa skojarzenia z Jądrem Ciemności Conrada. Pan Lodowego Ogrodu to  nie tylko cykl napakowany akcją, sprytnymi pomysłami, bogatym, zróżnicowanym światem obcej cywilizacji, ale i czerpiące pełnymi garściami z kultury dzieło inspirowane europejską historią. Rozrywka na wysokim poziomie, o której można by jeszcze wiele napisać. W pełni zasługuje na uznanie czytelników i wszystkie nagrody ważniejsze nagrody w polskiej fantastyce, które Pan Lodowego Ogrodu zebrał: Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Śląkfę, Nautilusa i Sfinksa.



Jeszcze wrócę do Midgaardu. To fascynujące miejsce.