W maju czytałam jak burza, a dokładniej taka błyskawiczna wiosenna burza: skończyłam aż sześć, a jeśli doliczyć jeszcze dwie wykończone wczoraj (wiem, wiem, to już czerwiec), to osiem książek. Szkoda, że nie produkowałam w równym tempie wpisów, bo teraz, jak sobie policzyłam, mam jakieś jedenaście pozycji do przeanalizowania. Yikes!
Czytaliście u mnie przedpremierowo o Toni Marty Kisiel i Exodusie Łukasza Orbitowskiego, bo nie leniłam się blogowo tak zupełnie. Ale jeszcze chcę napisać o świeżutkich Opowiadaniach bizarnych Olgi Tokarczuk, Upadku Hyperiona Dana Simmonsa, Carry On Rainbow Rowell i urodowym tomiszczu Bądź piękna. Sztuka ekscentrycznego glamour Dity von Teese, z którym walczyłam od marca. Wczoraj skończyłam też słuchać Genialnej przyjaciółki Eleny Ferrante w ramach testowania Legimi i przeczytałam ostatnie rozdziały pięknie ilustrowanego Harry'ego Pottera i kamienia filozoficznego J.K. Rowling. Sporo tego.
W maju gościłam też na Pyrkonie, o czym dość obszernie napisałam w poprzednim wpisie. Było fantastycznie!
A co tam słychać w popkulturze?
Aggretsuko (2018– )
Pamiętacie, jak przedstawiałam Wam w sierpniu Gudetamę? Pana Jajeczko, jak go nazywam, kolejną postać stworzona przez japońską firmę zabawkarską Sanrio odpowiedzialną za m.in. Hello Kitty? Aggretsuko pochodzi z tej samej stajni maskotek. Tylko że dostała przeznaczoną zdecydowanie dla dorosłych kreskówkę, która niedawno pojawiła się na Netflixie. Anime ma tylko dziesięć odcinków trwających po kwadransie, które musisz koniecznie jak najszybciej obejrzeć. Retsuko, uprzejma ruda panda z zasadami, od niedawna weszła na rynek pracy. Obecnie trudzi się nad fakturami i obliczeniami w dużej korporacji, gdzie szefowie to zło wcielone, koleżanki z pracy przyprawiają o ból głowy, a ilość pracy i brak jakiejkolwiek asertywności doprowadza biedną dziewczynę do nagromadzania olbrzymich ilości skrywanej nienawiści i wściekłości. Wszystkie gotujące się w niej uczucia wylewają się, gdy Retsuko zamienia się w Aggretsuko po zamknięciu się w samotności w pokoiku z karaoke. Wyjmuje z torebki swój własny mikrofon i growluje aż miło, wykrzykując z siebie wszystkie krzywdy, niesprawiedliwości i jad. Każdy z nas jest trochę Aggretsuko. Obczajcie koniecznie.
A tu coś na zachętę:
Deadpool 2 (2018)
Równie zachwycający co prześmieszna Aggretsuko był nowy Deadpool, który chyba nawet przebił pierwszą część. Czuć, że twórcy zrobili się pewniejsi siebie i jechali po bandzie bez zahamowań, rzucając na prawo i lewo przytyki i odniesienia do... praktycznie wszystkiego! Teksty w stylu: „jesteś taki mroczny, jesteś pewien, że nie powinieneś być w uniwersum DC” czy „I'm Batman!” rozwalał widownię kompletnie. Rżeliśmy ze śmiechu aż miło. Ale balans pomiędzy szaloną komedią a dramatem został dobrze wymierzony, dzięki czemu znalazło się miejsce zarówno dla patosu, jak i naśmiewania się z patosu. Cudowne było też pojawienie się chociażby na kilka sekund aktorów, których byśmy się nie spodziewali w epizodycznych mikrorolach chociażby takich rednecków czy niewidzialnego superbohatera. Postać Domino to była czysta radość, Yukio to kocięta i szczeniaczki, a Julian Dennison, ten chłopak z Dzikich łowów, o których też niedawno pisałam, wypływa na szerokie wody. No i jeszcze muzyka, czyli Celine Dion i chóry intonujące: „You Can't Stop This Motherfucker”! Cud, miód i orzeszki.
Opowieść podręcznej (2017- )
Jak wspominałam na Facebooku, nadgoniłam też cztery odcinki drugiego sezonu Opowieści podręcznej. Fabuła idąca do przodu po pierwszym sezonie sama w sobie jest szalenie ciekawa, bo pierwszy sezon zakończył treść oryginału Margaret Atwood i dalej mam czystą fantazję scenarzystów. Póki co idzie im naprawdę dobrze. Zaczęli od mocnego wejścia z mrożącą krew w żyłach sceną z szubienicą, a potem zajęli się dokładniej tematem kobiet wykorzystywanych do roli inkubatora. Upokorzeń, mniej lub bardziej subtelnej agresji, rozczarowań i niesprawiedliwości ciąg dalszy. Bliżej możemy się też przyjrzeć oddanemu fanatyzmowi ciotki Lydii, codzienności ekonożon i zwykłych robotników w Gilead, a także pochylić się nad tymi, którzy musieli zginąć w imię nowego reżimu. Miło widzieć, że twórcy generalnie nie udziwniają, tylko eksplorują to, co już jest w powieści.
Patrick Merlose (2018)
Po pierwszym odcinku miniserialu z Cumberbatchem na podstawie powieści Edwarda St Aubyna czuję zmęczenie. Mimo otoczki, która niegdyś nieuchronnie by mnie przyciągnęła (arystokracja, zblazowanie, impreza, narkotyki, alkohol i trochę Wilk z Wall Street w momentach czołgania się do toalety), nie mogę się zainteresować historią skrzywdzonego zimnym wychowaniem, bogatego, rozpieszczonego, uprzywilejowanego faceta. Podobno powieści są nieźle pisane, może się przerzucę na pierwowzór.
Life is Strange: Before the Storm (2017)
W zeszłym roku wyszła też kontynuacja gry, która swego czasu podbiła moje serce (więcej o tym tutaj). W pierwszej części rozgryzaliśmy kryminalną zagadkę połączoną z paranormalną umiejętnością głównej bohaterki. Cofaliśmy się w czasie, odnawialiśmy kontakt ze starą przyjaciółką, Chloe, robiliśmy artystyczne zdjęcia i słuchaliśmy klimatycznej indie muzyki. Before the Storm jest krótsze niż Life is Strange (3 rozdziały kontra 5), rezygnuje z tematów Efektu motyla i skupia się na życiu Chloe przed wydarzeniami z pierwszej części. Max właśnie wyjeżdża do Seattle, przestaje odpisywać na smsy, a Chloe czuje się opuszczona i zagubiona. W dodatku jej matka próbuje na nowo żyć po śmierci męża i na poważnie myśli o nowym mężczyźnie, podczas gdy Chloe nie trawi gościa. Wszystko to zostaje osłodzone, gdy między Chloe a Rachel Amber znienacka wybucha szalona, gorąca, niebezpieczna przyjaźń, która ma szanse przerodzić się w coś więcej. Znajdziemy tu dobrze poprowadzone wątki LGBT, jeśli tak zechcemy prowadzić naszą postacią, pojawia się też motyw podobny do fotografowania z pierwszej części (Chloe wypisuje mazakiem zabawne graffiti w dobrych miejsach), a także umiejętność w stylu cofania się w czasie Max (Chloe ma niewyparzoną gębę i można nią uruchamiać tryb pojedynku słownego z inną postacią, gdzie trzeba się postarać, żeby słowa poszły jej w pięty). Warstwa obyczajowa, alternatywny, przyciszony, ale też trochę punkowy klimat oraz muzyka tym razem znów chwyciły mnie za serce. I tak, przyklaskuję głównej metaforze ognia. Polecam.
This War of Mine (2014)
Jak wczoraj się żaliłam na Facebooku, próbuję też ostatnio moich sił w świetnie pomyślanej, ale bardzo przygnębiającej grze polskiej produkcji, w której opiekujemy się grupką cywilów, próbujących urządzić sobie jakoś życie i przetrwać wojnę. Ta nietypowa perspektywa, nie z punktu widzenia żołnierza, agresora, a osoby postronnej, która mogła właśnie zdać do akademii muzycznej czy była dobrze zapowiadającym się piłkarzem, gdy nagle wybuchła wojna, to najsilniejszy i najbardziej poruszający atut tej gry. Jest ciężko: co noc ktoś musi wkradać się do innych budynków w poszukiwaniu pożywienia. Gdy ukradnie się komuś innemu jedzenie czy leki, twoje postacie mogą się czuć podle. Z drugiej strony racji żywnościowych jest tak mało, że trudno nie głodować, a gdy przychodzi zima i w całym mieście już prawie nie ma drewna trzeba przehandlować wszystko w zamian za środki niezbędne do przeżycia. To gra logistyczna, podzielona na dni we wspólnym domu i noce spędzone na szabrowaniu. Trochę podobna do Simsów – w końcu chodzi o stawianie niezbędnych mebli i urządzeń, gotowanie czy budowanie bałwana. Ale jednocześnie trzeba też uciekać przed snajperami, chować się w ciemnych kątach, by uniknąć postrzelenia przez uzbrojonych kryminalistów czy dezerterów, a także łapać szczury i gotować śnieg, by mieć co włożyć do garnka. Mocna rzecz.
To tyle z mojej strony jeśli chodzi o maj. Dragon Ball wciąż jest oglądany, nawet skończyliśmy sagę Czerwonej Wstęgi, ale dla mnie momentami to męczarnia. Okej, czasem jest zabawnie, a do tego fajnie poznać te wszystkie kultowe postaci, ale... to nie moja bajka.
A co u Was?
0 komentarze:
Prześlij komentarz