Kiedy na sielskiej Wyspie Księcia Edwarda, a dokładniej w facjatce na Zielonym Wzgórzu, dorastać miała Ania, wzbudzająca współczucie z powodu osierocenia i uprzedzeń, z którym się spotykała z powodu rudego koloru włosów, w Kanadzie już od około pół wieku istniała instytucja szkoły z internatem dla dzieci rdzennego pochodzenia. Tam również były sieroty, systemowo odcięte od swoich rodziców, i też cierpiały z powodu uprzedzeń. Od 1828 roku, kiedy otwarto pierwszą taką szkołę, aż do 1997, kiedy zamknięto ostatnią, państwo przy wsparciu kościoła przeprowadzało masowy program asymilacji „dzikich” do standardów „cywilizowanego człowieka”.
Chodziło o stare dobre wynarodowienie: wyrzucenie tradycyjnych ubrań, ogolenie ważnych w kulturze długich włosów, wyplenienie plemiennych zwyczajów, wybicie batem ojczystego języka, wykorzenienie zabobonów przodków, a wbicie do głowy języka angielskiego, wiary chrześcijańskiej, patriarchalnego podziału ról białego człowieka. Żelazna wychowawcza ręka ugniatała zastraszone, często ledwie odrosłe od ziemi kilkulatki w zobojętniałych, zgorzkniałych dorosłych ludzi bez przeszłości i wsparcia, których można łatwo wykorzystać jako tanią siłę roboczą. W nieistniejącej na mapie Europy Polsce dzieci można było uczyć osobiście albo wysyłać na tajne komplety, w Kanadzie zamykała się za nimi ciężka sztaba szkoły z internatem.
Czasem dzieci odbierano pod pozorami lepszego startu w życiu, czasem siłą i przymusem. Zabierano je z rodzin, których przodkowie przemierzali kontynent amerykański na wieki zanim Kolumb pomylił go z Półwyspem Indyjskim i nazwał ich beztrosko „Indianami”. Dzieci z Pierwszych Narodów, dzieci rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, zamykane były w fatalnych warunkach, przy głodowym finansowaniu, ze źle opłacanymi, słabo wykształconymi, przepracowanymi i często alarmująco nieodpowiednimi opiekunami. W szkołach tych dochodziło do takich nadużyć, od jakich jeży się włos na głowie. Wychodziło się z nich często bez podstawowych umiejętności, ale zazwyczaj z niewyobrażalnymi bliznami psychicznymi i wielokroć również fizycznymi. Teraz takich ludzi nazywa się „ocaleńcami”. To, co działo się w tych miejscach, zatruwało serca i dusze kolejnych roczników, przechodziło zbiorową traumą na kolejne pokolenia przez prawie dwa wieki (!). W wielu wypadkach ze szkoły się w ogóle nie wychodziło.
W maju tego roku znaleziono 215 dziecięcych szczątków niedaleko terenu byłej szkoły w Kamloops w Kolumbii Brytyjskiej.
Na początku czerwca znaleziono 104 groby niedaleko szkoły w Brandon w Manitobie. 36 z tych grobów nie zanotowano w aktach placówki.
W drugiej połowie czerwca zidentyfikowano kolejne 751 nieoznakowane groby w Marieval w Saskatchewan. Ponoć w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Kościół Katolicki usunął nagrobki.
Ostatni dzień czerwca. Niedaleko Cranbrook w Kolumbii Brytyjskiej, gdzie w miejscu byłej szkoły znajdują się teraz pola golfowe i kasyno, znaleziono kolejnych 182 nieoznakowanych grobów.
I jak tu świętować 1 lipca Dzień Kanady, upamiętniający powstanie niezależnego państwa?
Do Polski wiedza o tych wydarzeniach dotarła dwa lata temu w obszernym, ciężkim w odbiorze reportażu Joanna Gierak-Onoszko. Ja usłyszałam o kanadyjskich szkołach z internatem mniej więcej w tym samym czasie z jakiegoś zagranicznego podcastu. Po książkę sięgnęłam dopiero teraz, by lepiej zrozumieć skalę, zawiłości, naturę zjawiska. Czy warto? Dopóki nie przeczytasz, nie sposób świadomie wypowiadać się w temacie.
Sam reportaż to debiut poparty przytłaczającą ilością drastycznych szczegółów, szczerością rozmów i kilkoma latami pobytu w Toronto. Autorka przybliża kanadyjskie realia polskiemu czytelnikowi nie tylko chociażby tłumacząc specyfikę niektórych słów i różnice w tłumaczeniach na przykład słowa „survivor”, które różni się trochę od polskiego „ocaleńca”, ale też nie zapominając o polskiej optyce w szerszym aspekcie. Uczy, czemu nazwy takie jak „Indianin czy „Eskimos” są dla rdzennej ludności Ameryk raniące, czemu rażą ignorancją, czemu powinniśmy o tym wiedzieć. Czasem wspomina, jak jej rozmówcy odnoszą się do niej jako Polski, Europejki, co wiedzą o naszym kraju. To prawda, że można się trochę zgubić w gąszczu imion i nazwisk, szczególnie jak postać powraca; to prawda, że przez obliczony na maksymalny efekt oszczędny styl wypowiedzi wkrada się trochę chaosu; to prawda, że z zakończeniem historii tytułowego Toby'ego Obeda można było zaczekać na koniec książki. Ale wartość edukacyjna i kulturowa zawartego tu materiału jest nie do przecenienia. Nie będę podawać szczegółów, nie chcę zabierać głosu tym, którym autorka głos oddała.
Widziałam w internecie komentarze, że należy wysłuchać drugiej strony. Jakiej drugiej strony?
Państwa kanadyjskiego? Premier już się ukajał, przeprosił.
Kościoła? Przedstawiciele wszelkich odłamów chrześcijańskich, które prowadziły szkoły, przeprosiły. Nie przeprosił tylko Kościół Katolicki. Papież Franciszek wyraził ubolewanie z powodu krzywd, ale nie przeprosił, bo ponoć biskupi z Kanady nie są jednomyślni w tej sprawie.
Białego człowieka? Typowy Polak czy Polka powie, że przecież to zupełnie nie nasza sprawa, nas tam nie było.
Ależ byliśmy. Iluż Polaków wyemigrowało za ocean na przestrzeni wieków? Wśród osób, które wymienia Gierak-Onoszko, wspominane są polskobrzmiące nazwiska. Polscy oblaci też pracowali przy takich szkołach. Najważniejsze jednak: nasze poczucie wyższości i przekonanie, że naturalny dla nas porządek świata i tradycje to nie tylko i wyłącznie nasza kultura, ale uniwersalna, lepsza cywilizacja, na która powinniśmy innych nawracać, to przywilej, z powodu którego winny jest każdy Europejczyk.
Myślicie, że to już się zmieniło, że przecież każdego traktujemy tak samo? No dobrze, a teraz pomyślmy. Czego uczy się w polskich szkołach na historii, na religii, na historii sztuki? Cywilizacji mezopotamskiej, greckiej, rzymskiej, europejskiej, odrobinę Stanów Zjednoczonych. A gdzie w tym Azja, Ameryka Południowa, Oceania, Afryka, skolonizowane czy wytępione rdzenne narody i kultury? Albo jak zareagowaliśmy na prośby czarnoskórych Polaków, że słowo „Murzyn” jest dla nich krzywdzące, bo zazwyczaj słyszą je jako wyzwisko? Czy warunki, w jakich polski ksiądz zajmował się kameruńskimi dziećmi w swoim sierocińcu różną się tak bardzo od tego, jak prowadzono te szkoły w Kanadzie?
Tu nie chodzi o jakąś wydumaną poprawność polityczną, a elementarną uprzejmość w stosunku do innych, o większą wrażliwość. Poszerzanie horyzontów, rozbijanie ciasnych schematów, według których każdy inny styl życia czy wygląd niż nas jest warty mniej niż nasz. Przede wszystkim: o miłość do bliźniego.
To nasza odpowiedzialność jako ludzi myślących, żeby to sobie uświadomić.
27 śmierci Toby'ego Obeda
Odczucia: ★★★★★/★★★★★