Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 24 marca 2019

Mały renesans japoński. "Zmierzch" Dazaia, "Kwiat wiśni i czerwona fasola" Duriana Sukegawy i "Dziewczyna z konbini" Sayaki Muraty


Nie jestem ekspertem, ale jako nałogowy czytelnik z zapędami japonofilskimi, mam wrażenie, że ostatnio polepszyła się na polskim rynku jeśli chodzi o przekłady z japońskiego. W liceum, kiedy odkryłam mangę, anime i Murakamiego, myszkowałam po dostępnych bibliotekach w poszukiwaniu innych powieści japońskich i znalazłam kilka: Ring Kojiego Suzukiego, Tsugumi Banany Yohimoto, Sprawę osobistą Kenzaburō Ōe. Na studiach odkryłam świetnego Kazuo Ishiguro, ale jednak to Japończyk wychowany w Wielkiej Brytanii i piszący po angielsku, więc trudno go zaliczyć do literatury japońskiej.

W ciągu ostatnich lat pojawia się jednak coraz więcej ciekawych głosów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Wydawnictwo Literackie szumnie wydało Czerwone dziewczyny Kazuki Sakuraby, o których pisałam, a także ściągnęło pisarkę do Polski na Big Booka. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego od 2016 wypuściło Serię z Żurawiem z literaturą z różnych stron, w tym już aż trzy powieści z Japonii: Kot, który spadł z nieba Takashiego Hiraidego (pisałam o nim tutaj), Kwiat wiśni i czerwona fasola Duriana Sukegawy i najświeższą pozycję, cieszącą się międzynarodowym rozgłosem Dziewczyna z konbini Sayaki Muraty. Wreszcie pojawiło się wydawnictwo Tajfuny – możecie pamiętać, jak się podniecałam w niedawnym wpisie – które poprawiło, opatrzyło wstępem i wznowiło Zmierzch Osamu Dazaia, zapowiadając kolejne wydania azjatyckiej literatury. 

Tym trzem ostatnim pozycjom zamierzam przyjrzeć się bliżej, by spróbować uchwycić ducha wydawanych teraz powieści japońskich. Wszystkie są bardzo krótkie, lekkie i oszczędne, ale czego może oczekiwać zwykły czytelnik i po którą sięgnąć?


Ci, którzy chcą liznąć trochę kultury, poznać klasykę powieści japońskiej i osadzić ją w sytuacji polityczno-społecznej, a także zanurzyć się w powojennym marazmie, smutku i nihilizmie, niech koniecznie zapoznają się z debiutem wydawnictwa Tajfuny.

Trzymając w ręce staranne, piękne wydanie Zmierzchu Dazaia: minimalistyczną okładkę ze złotymi wstawkami, wstęp Karoliny Bednarz odznaczający się od samej powieści szarawym papierem, dopasowany wzór we wnętrzu skrzydełek, wygodną czcionkę i obfitość przypisów, widać jak na dłoni całą pasję i uczucie włożone w stworzenie tej książki. Założycielka Tajfunów, japonistka i autorka reportażu Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet postarała się, by odpowiednio wprowadzić czytelnika w powieść, jaką ma właśnie napocząć:

„I w tym momencie, w 1946 roku – z cesarzem, który zrzekł się swojej boskości, w kraju okupowanym przez amerykańskie wojska, z Tokio w gruzach, z szalejącą inflacją, z tysiącami kobiet sprzedającymi swoje ciała amerykańskim oficerom i kalekami na ulicach – zaczyna się akcja Zmierzchu.”

Druzgocząca klęska Japonii w drugiej wojnie światowej i nagłe postawienie się dumnego, zamkniętego na obcych narodu w postawie służalczej wprowadziło tracących oparcie Japończyków w otępienie. Dotychczasowy porządek rzeczy legł w gruzach: po wojnie zniesiono ostatecznie pozycję uprzywilejowanej arystokracji i nagle przyzwyczajone do życia na poziomie rodziny szlacheckie znalazły się na poziomie wyprzedających swój cały dobytek biedaków. Odrętwienie, rozczarowanie, rozpacz stały się typowymi reakcjami na nową rzeczywistość.

I tu pojawia się Kazuko, dziewczyna z niegdyś bogatej rodziny, rozwiedziona (rzecz w tamtych czasach niesłychana), musi się wyprowadzić z domu rodzinnego, sprzedać swoje najlepsze ubrania i biżuterię, oby tylko starczyło na życie dla niej i załamanej, niknącej w oczach matki, powoli umierającej na suchoty. Brat Kazuko to obracający się wśród artystycznej bohemy nihilista i narkoman, a mężczyzna, którego pokochała, to żonaty alkoholik. Pomimo absolutnego pomysłu na to, jak się odnaleźć, Kazuko ma swój plan. Plan wywrotowy, absolutnie sprzeczny z oczekiwaniami społecznymi i dobrym wychowaniem. Nie mając innego sensownego wyjścia, stawia na swoim, próbując ustalić nowe reguły rzeczywistości według głosu własnego serca.

Jej brat, w dużej mierze inspirowany autorem, nie ma takiego planu ani determinacji. Sam Dazai prowadził awanturnicze życie, cierpiał na depresję i uzależnienia, kilka razy próbował wspólnego samobójstwa razem z kolejnymi kochankami. Udało mu się dopiero za piątym razem.

Zmierzch

Osamu Dazai

Tajfuny, 2019
151 stron
tłumaczenie Mikołaj Melanowicz
Odczucia: ★★★★/★★★★★





Ci, których interesują japońskie słodkości, relacje międzyludzkie, porozumienie między pokoleniami i niesprawiedliwość idiotycznych decyzji japońskiego rządu, niech sięgną po Duriana Sukegawę.

Na podstawie Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli nakręcono znany film, uznawany przez niektórych za dużo lepszy niż pierwowzór, jednak sama powieść to cenny i taktowny głos w sprawie chorych na trąd. Wydawać by się mogło, że Japonia to taki nowoczesny, postępowy kraj, jednak głównie technologicznie. Jeśli chodzi o takie kwestie jak równouprawnienie czy tolerancja, jest znacznie gorzej niż w Stanach Zjednoczonych i Europie. Świetne wprowadzenie do tematu od strony społecznej daje wspomniana już Karolina Bednarz w reportażu Kwiaty w pudełku, wspominając też o wykluczaniu imigrantów, dzieci spoza małżeństwa i sytuacji kobiet, ale trochę miejsca również poświęca obozom dla trędowatych. Przez 89 lat chorzy na trąd byli obowiązkowo izolowani, wywożeni do specjalnych, zamkniętych miasteczek i zamykani bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym. Pomimo tego, że dostępny już był odpowiedni lek, a wyleczeni z choroby już nie zarażali, dopiero w 1996 roku (!) zniesiono ten nakaz. I dopiero wtedy niekiedy staruszkowie mogli wyjść na zewnątrz.

Kwiat wiśni to historia skupiająca się na Sentarō, zadłużonym, posępnym facetem z mroczną przeszłością, który z przymusu sprzedaje dorayaki, słodkie ciasteczka z nadzieniem z czerwonej fasoli. Pewnego dnia do jego budki zagląda starsza pani z powykręcanymi rękami i proponuje pomoc w przyrządzaniu pasty z fasoli. Wkrótce okazuje się, że kobieta jest mistrzynią jeśli chodzi o nadzienie do dorayaki, a przekomarzanie się z klientami sprawia jej niesamowitą przyjemność. Jednak wreszcie wychodzi na jaw, że Tokue w młodości przeszła trąd, a spora część społeczeństwa nie jest gotowa zapomnieć o takim stygmacie.

Wszystko to w oszczędnej formie okraszonej obserwacją przyrody podczas zmieniających się pór roku, a w szczególności pewnego drzewka  wiśniowego, podobnie jak w już wspomnianym Kocie, który spadł z nieba. Japońska estetyka umiaru, oszczędności i duchowości nieodmiennie związanej z upływającym czasem i przemianami w przyrodzie wyciska swoje piętno na niemal każdej japońskiej powieści, skutkując (według mnie) nieco oziębłym, surowym stylem.

Powieść w nieinwazyjny, cichy i refleksyjny sposób przygląda się relacjom Sentarō, Tokue i nastoletniej Wakany z problemami w domu, ich rozwijającej się powoli przyjaźni, otwieraniu się na drugą osobę i stopniowej akceptacji. Autor zabiera nawet czytelnika na spacer po byłym obozie dla trędowatych, gdzie wciąż mieszkają odrzuceni przez społeczeństwo staruszkowie. Co prawda czasem za dużo tu niespełnionych planów i rozterek Sentarō, a za mało o wiele ciekawszych, a zdecydowanie cichszych Wakany i Tokue, dlatego nastawiam się na oglądanie filmu. Podobno reżyserka poprawiła ten balans – bardzo pomocną analizą jest recenzja z Między sklejonymi kartkami.


Kwiat wiśni i czerwona fasola

Durian Sukegawa

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2018
174 stron
tłumaczenie Dariusz Latoś
Odczucia: ★★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki





Na tych, którzy spragnieni są współczesnej, eksperymentującej prozy w stronę humorystycznego Kafki czy Gombrowicza, czeka wydana w 2016 roku Konbini ningen. Nowość, która odbiła się echem na całym świecie. 

Przedziwna, ekscentryczna historia skupia się na trzydziestosześcioletniej Keiko, która prawie nic nie czuje. Od dziecka brakowało jej empatii i nigdy nie rozumiała zasad społecznych, wymagań i poprawności. Osobiście uważam, że Keiko to po prostu psychopatka, która próbuje się wtopić w tłum, nie zwracać uwagi swoje niedopasowanie, jakoś przeżyć. Tymczasem dla niej niemowlę siostry to irytujący tłumoczek, a nie drogi siostrzeniec; najlepszym rozwiązaniem to ucieszenie pchnięciem noża. 

Keiko nie czuje potrzeby bycia przydatną społeczeństwu, nie chce partnera ani rodziny. Jedyny obowiązek czuje wobec swoich rodziców i siostry, dlatego w wieku osiemnastu lat postanowiła znaleźć pracę, skoro „tak trzeba”. Szybko okazało się, że podręcznik dla ekspedienta, filmiki uczące odpowiedniej mimiki, tonu głosu i postawy ciała to idealny kurs bycia normalnym dla Keiko. Praca tak bardzo jej się podoba, że przez kolejne osiemnaście lat pracuje niezmiennie dorywczo w sieciówkowym spożywczaku, czyli właśnie tytułowym konbini. Z czasem zaczyna utożsamiać się ze sklepem, słyszeć jego głos w głowie. Jedyne miejsce, dla którego żyje i w którym odpoczywa, to właśnie kobini. (Co ciekawe, autorka sama pracuje w takim sklepie!)

Po trzydzieste zaczynają się kolejne pytania: o męża, dzieci, lepszą pracę. Keiko znów musi szukać maski, by udawać normalność, a dotychczasowe wymówki przestają działać. A na horyzoncie pojawia się mężczyzna równie niedopasowany, co ona: bez pracy, bez mieszkania, bez motywacji, z długami i wielkim incelowym fochem na świat, że wszystko nie jest podane jak na talerzu.

Całość bardziej przypomina przypowieść, parabolę. Mniej psychologiczny portret osobowości psychopatycznej, a właśnie obrazek z życia człowieka do odczytywania metaforycznego. To i lekki, cierpki humor najbardziej mi się tu podobają.

Co mnie z kolei niebywale irytuje, to fakt, że powieść o tytule dosłownie znaczącym „człowiek, dla którego najważniejsze jest konbini” został przetłumaczony na angielski jako „kobieta z konbini”, a na polski „dziewczyna z konbini”. Brak mi słów. 

Zauważcie, że bohaterka nie odczuwa pociągu seksualnego, jest aseksualna, bycie kobietą jest dla niej obojętne, jest w dojrzałym wieku. Co więcej, czuje się bardziej stworzeniem, przedmiotem, czymś innym. Na końcu nawet słyszy, że nie jest człowiekiem. Tymczasem w tłumaczeniu musimy mieć „dziewczynę”...

Dziewczyna z konbini

Sayaka Murata

Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2019
142 stron
tłumaczenie Dariusz Latoś
Odczucia: ★★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki





Zauważcie, że wszystkie trzy z tych powieści traktują o odrzutkach. Osobach w jakiś sposób niedopasowanych do reszty społeczeństwa. Wszyscy ci bohaterowie szukają swojego miejsca, swojej drogi. A tymczasem japońskie społeczeństwo kojarzy się właśnie z mrowiskiem ludzkim, z trybikami w maszynie: każdy ma swoje miejsce, zna swoją rolę, sztywno dopasowuje się do standardów, w milczeniu znosi swój los. Liczy się konformizm, pochylona głowa, idealny ukłon.

Ten indywidualizm wpasowany w różne przemiany społeczne, od drugiej wojny światowej aż po czasy współczesne, wpisuje się w filary powieści japońskiej. Profesor uniwersytecki i krytyk literacki Ichikawa Makoto jako pierwszy z trzech nurtów w nowoczesnym pisarstwie swojego kraju wyróżnił ortodoksyjnych moralistów, którzy zajmują się kwestią konfliktu między człowiekiem a państwem, zaangażowanych społecznie w określanie miejsca Japonii w świecie i krytykowania materializmu, duchowej pustki i ślepemu naśladownictwu kultury amerykańskiej. Do tej tematyki wliczają się motywy starcia z opresyjnym, z góry określającym sztywne przepisy zachowania społeczeństwem a indywidualną jednostką. Brzmi znajomo, prawda? 

Przedstawicielem takiej literatury jest wspomniany na początku Kenzaburō Ōe, który w swoim przemówieniu podczas przyjmowania nagrody Nobla w 1994 opisywał Japonię jako państwo rozdarte, zagubione, wręcz chore. Z jednej strony po dotkliwej porażce podczas wojny i fatalnej sytuacji zaraz po, jak obserwujemy z Zmierzchu, Japończycy zwrócili oczy ku zwycięskim Stanom Zjednoczonym i zaczęli powielać wzorce zza oceanu, zalewając swój język pożyczkami z angielskiego, a życie amerykańską kulturą (to Disney był pierwszą inspiracją do dzisiejszego stylu anime). Z drugiej wkrótce to nastawienie doprowadziło do izolacji od reszty Azji i zapomnieniu, a nawet wstydliwym odrzuceniu własnej tradycji i wartości. 

W efekcie widzimy Japonię taką jak w Kwiecie wiśni: z trudnością łatającą rozsypujące się związki międzyludzkie, odkrywającą szpetne sekrety społeczeństwa odwracającego oczy od odmieńców; czy taką jak w Dziewczynie z konbini: powierzchowną, sztucznie ugrzecznioną, wykrzywiającą jednostkę, szukającą wzorców do naśladowania i kosztem indywidualności wcielającą  je w życie.




Do napisania powyższego tekstu korzystałam z artykułu Beaty Kubiak Ho-Chi pt. Współczesna literatura japońska 1980-2010. Pisarze, nurty, tendencje.

0 komentarze:

Prześlij komentarz