Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 29 października 2019

KONKURS! Wygraj "Małe Licho i anioła z kamienia" Marty Kisiel


Oto nadeszła druga część niespodzianki, na którą Was szykowałam na Facebooku. Mam dla Was egzemplarz nowo wydanego drugiego tomu Małego Licha! O pierwszym tomie mogliście u mnie przeczytać tutaj. A o drugim... na drugiej stronie książki!

Dokładnie tak, tym razem zostałam poproszona o przeczytanie książki jeszcze zanim wyszedł jakikolwiek egzemplarz recenzencki. Pod koniec lata dostałam od wydawnictwa tekst powieści, a jak tylko ją przeczytałam (w błyskawicznym tempie, bo tak się czyta Martę Kisiel), napisałam kilka słów zachęcających. Możecie je znaleźć przed stroną tytułową:


Czuję się dumna i szczęśliwa, bo każdy fan Kisiel może teraz niechcący zahaczyć wzrokiem o adres Rozkmin, a przy okazji i znajomi Rozkmin mogą poczuć się mile połechtani, że znajdą mnie w książce. Co więcej, nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w żadnych patronatach, więc tym przyjemniej :)

Co do samej powieści, znajdziecie tu wszystko to, za co się kocha prozę Kisiel. Tym razem Bożek ma okazję się trochę bardziej usamodzielnić, bo wyjeżdża na ferie do pewnego domku w lesie, z dala od cywilizacji. Do pewnej cioci o bujnych, kręconych włosach, która jest lekarzem, ale nie tylko. I po raz pierwszy tak długo poza domem! Szykuje się niesamowita, zimowa przygoda.


Znawcy Kiślowersum natychmiast rozpoznają, o jakim domu mowa. A Ci, którzy nie znają innych książek autorki, szybko pokochają nowych fantastycznych przyjaciół: małego czorta z problemami ze zgryzem i umiłowaniem do kuchni oraz pełnego entuzjazmu i energii pieska bez nogi. A na dodatek do opisanej ferajny mamy też masę głodnych, przyjaznych macek w formie miniaturowego Przedwiecznego.

Jedyny problem to ten uciążliwy, wiecznie narzekający, zadzierający nosa anioł stróż... Jemu nigdy nic się nie podoba, doprawdy, alleluja!

Książeczka nie tylko zawiera ocieplającą czytelnicze serduszko jak kubek kakao w zimny wieczór historię o pewnym niereformowalnym aniele, ale również prześliczne, klimatyczne ilustracje Pauliny Wyrt. Dzięki nim opowieść o Bożku i jego zimowej przygodzie nabierają niesamowitych kształtów. Książeczka na dodatek wydana jest w miłej w dotyku twardej oprawie, z soczystą, niebieską okładką i naprawdę dużym i łatwym do czytania drukiem. W sam raz dla dziecka, ale rzecz jasna nie tylko :)


A teraz czas na zapowiadany w tytule konkurs! Razem z Wydawnictwem Wilga mamy dla Was jeden egzemplarz Małego Licha i anioła z kamienia Marty Kisiel, który zostanie wysłany do zwycięzcy!

Wystarczy odpowiedzieć na poniższe zadanie w komentarzu pod tym wpisem albo pod moimi udostępnieniami wpisu w mediach społecznościowych. A zadanie konkursowe brzmi:

Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia spotykacie anioła stróża takiego, jak Licho albo Tsadkiel, który jest waszym własnym, spersonalizowanym kompanem na co dzień. Opiszcie go!


Na odpowiedzi macie czas do 2 listopada!

Będzie mi miło, jeśli udostępnicie w dowolny sposób informację o konkursie :)



Regulamin konkursu:

1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga Rozkminy Hadyny oraz Wydawnictwo Wilga.

2. Nagrodą jest książka Małe Licho i anioł z kamienia Marty Kisiel.

3. Aby wziąć udział w konkursie, należy:

  • potwierdzić chęć udziału w zabawie poprzez komentarz pod tym postem (nie zapomnijcie  podać e-mail kontaktowy, jeśli dodajecie komentarz pod tym wpisem) lub pod postami Rozkmin w mediach społecznościowych,
  • odpowiedzieć na zadanie konkursowe. 

4. Konkurs trwa od 29 października do 2 listopada 2019 r.

5. Wyniki zabawy zostaną ogłoszone do trzech dni od zakończenia.

6. Zwycięzca zostanie wybrany na podstawie własnego widzimisię przez prowadzącą bloga spośród zgłoszeń spełniających wyżej wymienione wymagania.

7. Zwycięzca ma 48 godzin od ogłoszenia wyników na odpowiedź na mojego maila z podaniem adresu, na jaki ma zostać wysłana książka. Gdy zwycięzca nie zgłosi się, nagroda zostaje przekazana na rzecz innego uczestnika konkursu.

8. Aby przystąpić do rozdania trzeba być osobą pełnoletnią lub posiadać zgodę rodziców lub opiekunów.

9. Konkurs nie podlega przepisom ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach (Dz. U. z 2004 roku Nr 4 poz. 272 z późniejszymi zmianami).

10. Nagrody wysyła wydawnictwo jedynie na terenie Polski.

11. Biorący udział w konkursie akceptuje powyższy regulamin.


Udanej zabawy i powodzenia!



A w ramach bonusu mam dla Was zdjęcie mojego kota, który bardzo się ucieszył, że robię zdjęcia z piórkiem w roli głównej i szybko mi je zabrał:

niedziela, 13 października 2019

Jedz, sklejaj ceramikę i kochaj. "Purezento" Joanny Bator


Czytając tę książkę, ogarnęło mnie przyjemne poczucie spokoju. Bator się dobrze czyta, w szczególności, gdy próbuje pisać trochę jak Murakami, niespiesznie, trochę tajemniczo, bardzo oszczędnie. Tak japońsko, jak tylko Europejczyk zafascynowany kulturą zen i ceremonią herbacianą potrafi. Purezento jest bardzo przyjemną, wyciszającą książką, która niestety jest też bardzo słaba.

Znacie zapewne ten typowy motyw z literacki powtarzany w dziesiątkach popularnych książek: kobieta porzuca swoje dotychczasowe życie i wyrusza w podróż życia, podczas której poznając obcą kulturę, poznaje też siebie, a przy okazji również i prawdziwą miłość: Jedz, módl się i kochaj czy Pod słońcem Toskanii. Dorzuciłabym też Dziką drogę, choć tam nie ma degustacji i miłości, jednak prosta symbolika palenia książek, by godzić się z przeszłością i wykuć nową siebie, pozostaje ta sama.

Otóż Bator zbiera wszystkie klisze związane z tym motywem, dorzuca do nich wszystkie klisze na temat Japonii i tworzy z tego pretensjonalną powieść dla tych, którzy kochają proste jak drut metafory.


Bezimienna bohaterka powieści próbuje pogodzić się ze stratą chłopaka, ale sobie z tym nie radzi. Życie przelatuje jej przez palce, wszystko wydaje się bez sensu, gdy zamiast ludzi z krwi i kości widzi zwierzęta, a przez jej dni przemykają czarne myśli w postaci rekinów ludojadów. W tym momencie odnajduje ją tajemnicza, mądra Japonka, która proponuje nietypową transakcję: Polka pojedzie do Japonii pilnować jej domu i kota, a ta w zamian sfinansuje całą podróż. Nie mając nic do stracenia, bohaterka się zgadza. I trafia do cudownego, w pełni wyposażonego domku w stylu japońskim, gdzie leczy się dusze zagubionych i poranionych życiem cudzoziemców.

Po drodze pojawia się więcej mistycznych Azjatów. Starszy sensei pozwala bohaterce zgłębić sztukę kintsugi, czyli starojapońskiej sztuki naprawy potłuczonej ceramiki złotem. Zachęca ją do praktykowania mindfulness, bycia tu i teraz, odrzuceniu rozpraszających myśli. Sklejone skorupy scala się na jakiś czas zwykłym plastrem, aż naczynie zaschnie, a potem blizny przemieniają się w złote żyłki wzbogacające całość.

„Zdarzają się rzeczy, które nie czynią nas silniejszymi, nawet jeśli przeżyjemy. Chcemy wierzyć, że czas nas uleczy sam z siebie. Ale czas nie jest lekarstwem, jeśli pozostaniemy bierni. Wtedy prostu upływa, obojętny. Kintsugi pokazuje nam, jak objąć nasze uszczerbki, pęknięcia i rysy. Nasze rany. Słabość i ułomność. Naszą kruchość i przemijalność. Jeśli się postaramy, możemy stworzyć nową całość z rozbitych części i łączących je blizn. (...) Niedoskonałość i przemijanie to części tego, kim jesteśmy. Część naszej podróży. I to właśnie jest piękne.” (s. 159)

Tak jak sensei zmusza bohaterkę do pracy ponad siły, która doprowadza ją do paraliżującego bólu pleców i osłabienia organizmu, tak autorka wpycha symbolikę kintsugi czytelnikowi na siłę prosto do gardła. Niech się zachwyci, jaka piękna, jaka głęboka, jak pięknie wytłumaczona i podana na złotej łyżce aż do zadławienia.


Oprócz leczenia duszy poprzez naprawę cennej ceramiki, bohaterka ma okazję zachwycić się zwykłymi rzeczami, obserwacją natury i tym samym przemijalności, jak to zazwyczaj w japońskiej literaturze. Jeździ rowerem z majestatycznym i nieruchomym kotem w koszyku, kupuje ryby od miłego pana, którego totalnie nie rozumie, obserwuje ulice, ludzi, festiwale uliczne, próbuje nowych potraw. Odkrywa w sobie miłość do gotowania warzyw, ryb i tofu z ryżem, przeżywa kąpiele w japońskiej wannie niczym ceremonię oczyszczenia duszy, obserwuje świat z dachu domu i odkrywa na nowo swoje ciało.

Rzecz jasna oprócz jedzenia i duchowej pracy z czarkami do herbaty do dopełnienia tytułowego nawiązania potrzebujemy jeszcze miłości. Rzecz jasna pojawia się po jednej trzeciej książki i jest subtelna niczym uderzenie japońską packą na muchy w twarz:

„– Wejdź – zaprosił mnie i zamknął za mną bramę. A ja poczułam, jak mała brama otwiera się we mnie.” (s. 92)

Nie wiem, czy potrzebujemy do tego komentarza. Strażniczka bramy wkrótce rozpala się ze zwierzęcego pożądania, a on jest klucznikiem i wchodzi do pokoju akurat, jak ona unosi się nad łóżkiem wśród powiewających tiulów...

Heh, żarcik.


Ostatnią cegiełką azjatyckiego mistycyzmu ratującego białą Europejkę jest element realizmu magicznego, który jest równie głęboki jak ten w ostatniej powieści Mukaramiego. Co ciekawe, również polega na dosłownym schodzeniu do podziemnych tuneli i jaskiń, wiecie, g ł ę b o k o  do  w n ę t r z a, do przestrzeni poza rzeczywistością. Jak bohater Murakamiego spaceruje po czymś w rodzaju zaświatów, a na koniec przeciska się wąskimi przejściami we wnętrzu ziemi, tak bohaterka Bator schodzi do gorących źródeł i ołtarzyka bogini matki. Mokro, wilgotno, ciepło i przyjemnie, jak u mamy. Spojler: to tam dokonuje się jej ostateczne uleczenie ran i otworzenie na drugiego człowieka.

I tak jak napisałam na początku, choć książka składa się z samych klisz, to wciąż ma właściwości odprężające. Nie żałuję czasu spędzonego na podążaniu za bezimienną bohaterką, bo była to czysta, egoistyczna przyjemność czytania o fantazji spełniającej skryte marzenia. Chętnie sama przeszłabym przez bóle kintsugi, by zagoić swoje wszystkie rany i dostać gotową receptę na szczęście. Tak samo jak czytając Dziką drogę miałam ochotę ruszyć na szlak i przekuć wysiłek w odpowiedzi na dręczące mnie pytania, a czytając Jedz, módl się i kochaj chciałam zakochać się we włoskiej kuchni i odnaleźć łatwą duchowość w Indiach.

Mimo powyższego nie mogę powiedzieć, że Purezento to dobra książka. Ogłaszane na przepięknej okładce wielkie zaskoczenie w duchu zen okazało się płytką powiastką w duchu pop, przemycające zasadnicze pojęcia starożytnej etyki japońskiej. Mając w pamięci miejscami mało odkrywcze japońskie eseje autorki (Japoński wachlarz, Rekin z parku yoyogi), nie powinno mnie to jednak bardzo dziwić.


Purezento
Joanna Bator
Znak, 2017
283 stron
Odczucia: ★★/★★★★★

sobota, 5 października 2019

W TERENIE #18: MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL KOMIKSU I GIER W ŁODZI 2019


Od 2014 przez cztery lata z rzędu raczyłam Was relacjami z kolejnych MFKiG (linki: 2017, 2016, 2015 i 2014). W zeszłym roku postanowiłam zrobić sobie przerwę, choć wciąż na festiwalu byłam, a w tym powracam z fotorelacją z wydarzenia. Wiecie, akredytacja medialna zobowiązuje, a poza tym zrobiłam parę przyjemnych zdjęć i chcę się podzielić opiniami o paru komiksach, między innymi o komiksie nagrodzonym w kategorii najlepszego polskiego komiksu tego roku! To co, zaczynamy?

Tym razem festiwal wydawał się bardziej kameralny niż do tej pory, a to przede wszystkim z powodu zmiany miejscówki. Zazwyczaj kojarzony z chodzeniem dookoła Atlas Areny, przysiadaniem na trybunach, bieganiem po schodach i spoglądaniem na tłum z góry, a do tego również z pobliskim dworcem Łódź Kaliska i dojeżdżaniem do centrum na obiad, tym razem zjazd odbył się dwadzieścia minut spacerem od ścisłego centrum na gwarnej Piotrkowskiej. Konkurował też z widowiskowym Festiwalem Światła, który przejmował główną ulicę Łodzi późnym wieczorem. Hale Expo-Łódź pomieściły w bardziej zwartej przestrzeni niż Atlas Arena zarówno część komiksową, jak i grową festiwalu. Oznaczało to mniej chodzenia niż zwykle, co jednak nie znaczy, że nogi nie bolały po dwóch dniach wędrowania od stoiska do stoiska.



Hala z większymi wystawcami komiksowymi z jednej strony mieściła scenę główną, a z drugiej autografową, jednocześnie zapewniając sporo miejsca na strefę planszówkową. Druga hala, z bardziej stonowanym oświetleniem, służyła graczom podczas rozgrywek komputerowych i konsolowych. Na korytarzu rozłożyli się bardziej indywidualni twórcy zinowi i internetowi, sale na piętrze gromadziły słuchaczy i uczestników prelekcji, dyskusji i paneli, a dzięki rozłożonym w pobliżu poduchom i kanapom można było wygodnie się rozłożyć i skupić na zakupionych komiksach. W razie głodu, festiwalowicze mogli wyjść przed budynek, gdzie czekał na nich wybór foodtrucków, a bezglutenowiec mógł zjeść obiad w Chudym Ciachu w Galerii Sukcesja po drugiej stornie ulicy. Generalnie zmianę miejsca oceniam zdecydowanie na plus, choć odrobinę brakowało mi znajomej atmosfery Atlas Areny.


Muszę jednak przyznać, że bardziej skondensowana przestrzeń wpłynęła też na to, że stoisk było odrobinę mniej niż zazwyczaj. Nie widziałam nigdzie Yatty ani niekończących się stoisk z kocimi uszami, koszulkami i kubkami. Do tego również nie było miejsca na dodatkowe atrakcje w stylu walk na miecze świetlne czy inne inicjatywy, strefę Star Wars ani wystawy. Te ostatnie zostały umiejscowione w zupełnie innej części Łodzi - w budynku EC1.


Z drobnych ciekawostek: to pierwszy konwent, na którym widziałam jakąkolwiek obecność Jojo. Jeśli nie znacie tych mang czy anime, JoJo's Bizarre Adventure to bardzo specyficzna rzecz, pełna kampu, dziwnego humoru, odjechanych pomysłów i jedynej w swoim rodzaju stylistyki. Komiks jest rysowany od lat osiemdziesiątych, ale animacja na jego podstawie pojawiła się dopiero niedawno i zyskuje coraz większą popularność również poza Japonią. Odważnym polecam obczaić.


Z innych newsów, świeżo po wydaniu angielskiego tłumaczenia świetnej komediowej mangi The Way of the Househusband pojawiła się również polska wersja. Trzymam kciuki, że tłumaczenie nie zawodzi, bo te krótkie historyjki o yakuzie, który zostaje bardzo oddanym sprawie kurem domowym, służącym swojej pracującej, ukochanej żonie, to naprawdę dobry ubaw. 


Inna manga, którą już czytałam i której koniecznie trzeba poświęcić uwagę, to The Girl from the Other Side: Siúil, A Rún. Pięknie rysowany, przepełniony niepokojącą, gęstą atmosferą mrocznej baśni komiks zaprasza do przedziwnego świata dziwnych stworzeń, osobliwej klątwy i zamkniętej z obawy przed zarazą ludzkości. W środku pełnego niebezpieczeństw lasu wrażliwy potwór o twarzy czarnego kozła opiekuje się małą dziewczynką, która nie do końca rozumie, co się dzieje, ale nie wolno jej dotknąć swojego opiekuna, bo stanie się coś strasznego. Czytajcie koniecznie. 


Z komiksów dla dzieci chyba warto się zainteresować Hildą. Oglądałam netfliksową ekranizację i ta bohaterka jest absolutnie zachwycająca. 


W części dla graczy można było usiąść i pograć czekające na chętnych klasyki na starych konsolach, zupełnie nowe pozycje reklamujące się na rynku na najnowszych i spróbować swoich sił w rozgrywce na zasadach wirtualnej rzeczywistości typu Light Saber w futurystycznych goglach na oczach. Teraz trochę żałuję, że nie posiedziałam tam dłużej, bo rytmiczne machanie mieczem świetlnym to fantastyczna zabawa i przy okazji odrobina ruchu. 


Najlepszym stoiskiem było dla mnie jednak to z Pusheenami. Setki Pusheenów w różnym wydaniu, do tego merch z Gudetamą, którego pieszczotliwie lubię nazywać panem Jajeczko, oraz całym mnóstwem różnych innych uroczych rzeczy. Jeśli obserwowaliście mnie na Insta Stories czy Facebooku w ubiegły weekend, to wiecie, że spotkałam też Pusheena ludzkich rozmiarów. Przytuliłam go. Było fantastycznie. 


Fajnie też było zobaczyć potwory z Odmętów absurdu w wersji pluszowej.


Podczas konkursu cosplayu pojawili się też sami najwięksi polscy wieszcze: Mickiewicz i Sienkiewicz, z krótką scenką. Tego się nie spodziewałam.
  

Na zakończenie relacji: bardzo uradowany Wolverine chillujący z kumplami. Enjoy.


A oto nasze łupy - moje i Ryby. Z tych, które już czytałam:

Będę koniecznie śledzić kolejne części Harleen, komiksu z Harley Quinn rysowanego przez Stjepana Šejića (tego od Sunstone!). Piękna kreska, fajny pomysł, świetne wykonanie. Jaram się niesamowicie.

Jane, lis i ja przekonała mnie od pierwszej strony, bo to klimatyczny i mądry komiks kanadyjski o problemach jedenastolatki, która pociesza się czytając Jane Eyre.

Moje lesbijskie doświadczenia w walce z samotnością to, wbrew pozorom, nie erotyk, a niesamowicie dojrzała i ważna manga o depresji, samookaleczaniu, dojrzewaniu do oderwania się od rodziny i podążaniu za własną wizją siebie.

Beletrystyka to krótkie, zabawne komiksy Belego, wydrukowane w formie zinu. Jeśli go nie obserwujecie na Facebooku, polecam, szczególnie że już kiedyś o nim pisałam (tutaj), a dodatkowo wsparł akcję odblokowania Rozkmin na fejsie :)

Wreszcie Brom Unki Odyi to pierwsza część większej historii, której już nie mogę się doczekać, a która już dostała nagrodę najlepszego polskiego komiksu tego roku. Poznajemy w nim całą ekipę nastolatków w różnym stopniu związanych ze zjawiskami paranormalnymi oraz jedną kozacką mamusię, która jest wiedźmą. Czyta się fantastycznie i natychmiast ma ochotę na więcej.

Czytajcie komiksy!